sobota, 17 grudnia 2022

Wracać czy nie wracać - oto jest pytanie

 Witajcie, kochani.


Ostatni wpis na tym blogu opublikowała gimnazjalistka - teraz robi to studentka trzeciego roku anglistyki. Zdaję sobie sprawę, że ten blog jest martwy, jak muzealny eksponat, ale nic nie poradzę na to, że jego bohaterowie od paru dni wracają do mnie i pytają: "Dlaczego nas porzuciłaś? Dlaczego nie dokończyłaś naszej historii? Przecież to my byliśmy twoim pierwszym literackim sukcesem!". Chciałabym to naprawić i zastanawiam się, czy nie opisać losów Katie i spółki raz a dobrze - czuję, że jestem im to winna. Skupiałabym się na aspekcie psychologicznym - jestem teraz bardziej świadoma swoich możliwości i wiem, że opisy przeżyć wewnętrznych dobrze mi wychodzą.

Jednak żeby opowiedzieć historię, trzeba mieć kogoś, kto będzie jej słuchał. Zdaję sobie sprawę, że moi dawni czytelnicy dorośli, jak ja i niekoniecznie czerpią przyjemność z czytania potterowskich fanfików. Ale jeżeli do końca roku choć jedna osoba napisze w komentarzu, że chce poznawać tę historię wraz ze mną, opowiem ją tej jednej osobie. Nie żartuję.


Pozdrawiam Was ciepło,

Marta/Marlena Blackbates/Norma

środa, 17 lutego 2016

Ogłoszenie

Muszę się wam do czegoś przyznać.

Od dłuższego czasu prowadzenie tego bloga mnie męczy...Nie chodzi tu o Was, Boże broń. Po prostu kopiowanie fabuły Rowling z dopisywaniem własnych wątków przestało mi sprawiać satysfakcję. Mam nadzieję, że to zrozumiecie.

Więc -żeby całkiem nie zarzucać blogowania - postanowiłam ugryźć to z innej strony. Jeśli jesteście ciekawi dalszych przygód Katie, Katherine, Julie i Aarona, zapraszam pod nowy adres:: katherine-black-diary.blogspot.com Trochę się cofnę i zacznę znowu od Więźnia Azkabanu, ale to nie znaczy, że nie będzie ciekawie! Jeśli to, co tam napiszę, nie będzie się zgadzało z tym, co napisałam tu, nie przejmujcie się - po prostu postanowiłam ulepszyć pewne rzeczy. Trzymajcie się!

Marlena

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 44

Nie było wiwatów. Nie było oklasków. Był jedynie szok, niedowierzanie, konsternacja. Ludzie gapili się na niego w osłupieniu, a w całej sali rozbrzmiewał brzęk ich szeptów. Siedząca niedaleko Katie szepnęła coś na ucho Katherine, która pokiwała głową i obie zaczęły przypatrywać mu się z niesmakiem.Osłupiały chłopak wstał i zaczął powoli iść w kierunku sali, w której przedtem zniknęli Krum, Cedric i Raquel. Starał się na nikogo nie patrzeć, chociaż czuł, że wszyscy się na niego patrzą.
Krum kulił się w kącie, Puchon przechadzał się w tę i wew tę, podobnie jak dziewczyna, która odwróciła głowę, kiedy wszedł.
- Co jest? - przez ten akcent ledwie ją rozumiał. - Czego oni od nas chcą?
Najwidoczniej myślała, że przyszedł do nich z jakąś wiadomością. Pozostali chyba też tak myśleli, bo patrzyli na niego z minimalną dozą zainteresowania.
- Coś ty? Język połknął? - ponagliła, zerkając niezbyt przychylme. 
Harry nie wiedział co powiedzieć. Nie potrafił znaleźć słów, by opisać to, co rozegrało się przed chwilą. Tym bardziej że bezpośredni sposób bycia Hiszpanki strasznie go onieśmielał.
Z obowiązku tłumaczenia się wybawił go Bagman, który wpadł do komnaty. Jego różowa chłopięca twarz lśniła od potu.
- Może chociaż pan będzie normalnie gadał. - wyraziła nadzieję Raquel, teraz dla odmiany w niego wpijając spojrzenie swoich ciemnych oczu. Szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów rzekł:
- Panowie, pani, pragnę wam przedstawić - choć zapewne może wam się to wydać dziwne - czwartego uczestnika turnieju.
Nastąpiły może dwie sekundy przerwy, a po nich rozbrzmiał perlisty śmiech dziewczyny.
- Ma pan - stwierdziła. - dosyć dziwne poczucie humoru, señor Bagman.
- Poczucie humoru? Ależ to nie jest żart! - zaprzeczył gwałtownie mężczyzna. - Czara Ognia przed chwilą wyrzuciła jego nazwisko!
W tym momencie wparował Crouch, Karkarow i cała reszta towarzystwa. Dziewczyna natychmiast przyskoczyła do Carlosa i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Wujku...znaczy się Director! - w jej głosie brzmiała wyraźna skarga. - On mówi - wskazała na Bagmana. - Że on też ma być reprezentantem! - pokazała palcem na Harry'ego. - A przecież miało być tylko trzech, nie mówiłeś?
- Nie denerwuj się, moja droga. - mężczyzna poklepał ją po ramieniu. - Nie masz żadnych powodów do niepokoju. Nie widzę możliwości, byś z powodu takiego niedopatrzenia miała nie spróbować swoich sił w turnieju.
Niedopatrzenia? - oburzył się Karkarow. - Ty to nazywasz niedopatrzeniem, Valoroso? I po to były te wszystkie narady, ugody, zabezpieczenia, kompromisy?! Przecież to jest jawny spisek!
- Osobiście nie dostrzegam tu żadnych oznak spisku. - odparł Carlos z niezachwianym spokojem.
- Nie? - w głosie Karkarowa zabrzmiała obleśna nuta obłudy. - Cóż, chyba możemy ci zaufać pod tym względem, prawda? Co jak co, ale pojęcie pojęcie spisku powinno być ci doskonale znane...
Na kilka setnych sekundy Hiszpan zbladł.
- Ale powiedz mi, Dumbledore - zwrócił się dyrektor Durmstrangu do sędziwego czarodzieja. - Czy ta twoja sławetna "linia wieku" o niezawodności której tak nas zapewniałeś, nie miała przypadkiem uniemożliwić uczestnictwa w turnieju uczniom poniżej siedemnastu lat?
- Takie było założenie. - odpowiedział uprzejmie Dumbledore. - Jednak, jak każdy, mogłem zrobić coś nie tak.
Carlos uniósł dłoń.
- Moim zdaniem - stwierdził. - odpowiedzialność za to zamieszanie absolutnie nie leży po stronie profesora Dumbledore'a.
Karkarow przekrzywił głowę.
- Taak? - zapytał z sarkazmem. - A po czyjej, panie ekspercie?
- Oczywiście tego chłopaka. -  wskazał ręką na Harry'ego, który natychmiast zaczął się bronić. 
- Nic nie zrobiłem! 
- Mimo tego - Carlos udawał, że nie słyszy - Nie widzę przeszkód, by Turniej Trójmagiczny odbył się zgodnie z planem.
- Jak to nie widzisz? Jak to nie widzisz? - wychodził z siebie Karkarow. - Przecież jedna szkoła będzie miała dwóch reprezentantów, to jest...
- Niesprawiedliwe, to chciałeś powiedzieć? - uniósł swoje jasne brwi. - Cóż, jeśli uważasz, że twój jeden uczeń jest gorszy od dwóch hogwartczyków... - pogładził swoją uczennicę po włosach. - Raquel na pewno da sobie radę. Do tego właśnie ją szkoliłem.
Ale Karkarow zdawał się tego nie słyszeć. Oczy mu się zapaliły, wyglądał jakby dostał gorączki.
- Żądam ponownego przemieszania kartek, aż każda szkoła będzie miała dwóch reprezentantów. To jedyne rozsądne wyjście.
- Nie ma mowy, Karkarow. - wtrącił Dumbledore. - Czara Ognia wygasła...i nie zapłonie aż do następnego turnieju.
- W którym Durmstrang na pewno nie weźmie udziału!
- Karkarow, to wyłącznie wina wina Pottera. - wtrącił jedwabiście Snape. - Już wcześniej wykazywał duże zdolności, jeśli chodzi o łamanie regulaminu. Nie zdziwiłbym się, gdyby i tym razem zapragnął wywieść wszystkich w pole.
- Nic nie zrobiłem! - zawołał Harry. Marzył po prostu o tym, żeby go ktoś wysłuchał. - Nie wiem, jak moje nazwisko znalazło się w Czarze, ja...
- Czara ognia to bardzo potężny obiekt magiczny! - zagrzmiał Moody. - Czwartoroczny uczeń nie dałby rady jej oszukać!
- Umiejętności nieraz wyprzedzają wiek. - mruknął Carlos. Przed oczami miał dziesięcioletnią dziewczynkę, która zmieniała się w białego lisa i zanosząc się radosnym szczekiem, latała po ogrodzie ("Mnie się nie uda? Chyba oszalałeś!").
Koniec końców ustalono, że Harry będzie musiał po prostu zrobić, co w jego mocy. Crouch pouczył wszystkich uczestników co do trzeciego zadania i każdy poszedł w swoją stronę.


****************


W Gryffindorze była ogromna balanga. Nikt nie chciał słuchać, że Harry się nie zgłosił, że tego nie chce...Nawet Katie mu gratulowała i nie przestawała się uśmiechać (choć przeczuwał, iż zachowuje się tak tylko z nadziei, że padnie trupem już przy pierwszym zadaniu).
Gdy w końcu udało mu się dopchać do dormitorium, zobaczył że Ron leży na swoim łóżku.
- Jak to zrobiłeś? - zapytał. 
Harry nie zrozumiał.
- Jak zrobiłem co?
- Jak wrzuciłeś kartkę do Czary tak, że nie wyrosła ci broda?
- Nie zrobiłem tego.
- No dobra, ale mnie mógłbyś powiedzieć. - Ron zachowywał się, jakby nie usłyszał ostatniego zdania. - Jak to zrobiłeś?
- Nie zrobiłem tego. - powtórzył z naciskiem. 
- No jasne. Idę spać. - Ron zasunął kotary łóżka.
Harry wpatrywał się w czerwony aksamit, skrywający jedną z tych dwóch osób, co do których był tak pewny, że mu uwierzą. 


niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdzial 43

Katie obudziła się nagle, zlana zimnym potem. Spojrzała w okno. Sądząc po kolorze nieba mogła być trzecia albo czwarta rano, ale miała to gdzieś. Powoli zakryła oczy drżącą ręką i wybuchnęła niepohamowanym płaczem.
Śniła jej się ta sama osoba co zwykle - tatuś, bo niby kto inny. Nie był to jednak tatuś, którego znała z dzieciństwa - wychudzony i smutny, ale zawsze uśmiechnięty i czuły jak nikt inny. To był ten obcy, wystraszony mężczyzna, którego widziała przez krótki moment w lecie. Chciała go przytulić, wyciągała do niego ręce, ale zawsze natrafiała na jakąś szybę, na jakąś niewidzialną barierę, przez którą nie mogła go dosięgnąć. Ciągle próbowała, ale on cofał się i był coraz dalej. Próbowała za nim biec i wołała ze wszystkich sił, ale wszystko na próżno...
Zacisnęła usta i otarła z twarzy pot zmieszany ze łzami. Rozejrzała się naokoło, żeby sprawdzić, czy nikt nie usłyszał tej chwili słabości. 
Hermiona leżała na brzuchu na łóżku pod przeciwległą ścianą, z zamkniętymi oczami. Pod poduszką miała coś, co wyglądało na wyjątkowo grubą i ciężką książkę. 
Natomiast Katherine leżała na wznak z lekko rozłożonymi rękami i zmarszczonym czołem, jakby jej też nie śniło się nic przyjemnego.
I dobrze, pomyślała ta część jej świadomości, która była podobna do ciotki Benity. Dobrze ci tak, ty podła żmijo. Za te wszystkie lata, kiedy dzień w dzień się go wyrzekałaś, kiedy ja cierpiałam katusze. Za te wszystkie razy, kiedy grałaś kochającą córeczkę, a ja cierpiałam i klęłam w pokoju obok... 
Po chwili przyszło jednak opamiętanie. To jest twoja siostra, powiedziała do siebie z wyrzutem.
Tak, siostra.
 A siostry nie wolno odrzucać. Bo zawsze stała obok. Pamiętasz, kim była pierwsza osoba, którą zobaczyłaś po przebudzeniu? Pamiętasz, kto poskładał ci rękę, kiedy Benita ci ją złamała? Przypomnij sobie...
Nie musiała wkładać zbyt wielkiego wysiłku w przypominanie - te wspomnienia prześladowały ją codziennie od prawie dwóch lat.
Tylko że do niedawna w chwilach, kiedy to wszystko za bardzo ją przytłaczało, mogła w ramach kontrataku pomyśleć o ojcu...a teraz to wspomnienie r ó w n i e rprzytłaczało.
Prawie bezwiwdnie spuściła nogi na ziemię i wyciągnęła spod łóżka swój kufer.
Przekopała się przez plątaninę ubrań i z samego dna wyjęła swoje dwa największe skarby. Swoje dwie świętości, swoje relikwie. Nie pozwala nikomu ich dotykać.
Katherine wiedziała, że ona je ma i miała z tego niezły ubaw, ale to nie było ważne. Ważne było, że je miała.
Oba skarby posklejane były magiczną taśmą, bo mama podarła je kiedyś na strzępy, kiedy odkryła, że córka je znalazła. Wywrzeszczała jej wtedy w twarz, że ojciec nie żyje i nigdy go w jej życiu nie było i nie będzie. Oczywiście to kłamstwo miało wyjątkowo krótkie nogi, bo potem Katherine usłyszała, jak mama "rozmawia" z ojcem (wtedy po raz pierwszy była świadkiem, jak mówi do siebie) i wszystko stało się jasne.
Poza tym, że siedzi w Azkabanie. O tym dowiedziała się dopiero w parę miesięcy później.
Pierwszy skarb to był list, który znalazła pod poduszką w sypialni rodziców. Wtedy po raz pierwszy odkryła, że litery "s" i "t" pisze tak samo jak on. Drugi to było zdjęcie, które znalazła u mamy w biurku. Przedstawiała młodego, przystojnego chłopaka z włosami opadającymi na oczy, obejmującego ładną, zapatrzoną w niego dziewczynę - z trudem rozpoznała w niej mamę. Nigdy nie widziała, żeby mama tak się uśmiechała - ani wcześniej ani później. Tak po prawdzie to w tamtym okresie uśmiechała się naprawdę rzadko. Z tyłu zdjęcia był podpis - "Wakacje u Rogacza 1977".
Popatrzyła na list - na te słowa, w których zawsze znajdowała pocieszenie. Czuła się wtedy, jakby siedział obok i z tym swoim ciepłym uśmiechem mówił jej, żeby się nie martwiła.
"Musicie być dzielne, dziewczynki...świat nie zawsze jest taki, jak byśmy chcieli. Ale cokolwiek się stanie, bądźcie silne - i pamiętajcie, żeby dbać o ludzi, którzy was cenią. bo przyjaźń jest najważniejsza na świecie. Ale musicie też uważać, komu ufacie - ja zaufałem nie tej osobie co trzeba i to jest powód, dla którego mnie przy was nie ma".
Musiał przeczuwać, pomyślała. Musiał przeczuwać, że ktoś z jego otoczenia jest zdrajcą. I planować, że kiedy dowie się kto to jest, spróbuje zabić delikwenta, a wtedy może nie wrócić do domu.
Rzecz jasna nie mógł wiedzieć, że ów delikwent będzie na tyle sprytny, że najpierw dla niepoznaki zamorduje dwunastu niewinnych ludzi, a potem zwieje do ścieku. Doskonała przykrywka, nie ma co.
Ale dlaczego się nie odzywasz, właśnie teraz, kiedy jesteś tak potrzebny? - pomyślała, wpatrując się w roześmianą twarz na zdjęciu. Tatusiu, po co nam było to potrzebne? 
Wstała i wyszła, uprzednio troskliwie wkładając swoje skarby do kufra i wsuwając go pod łóżko. Postanowiła wyjść na dwór i trochę się przewietrzyć. Poza tym chyba czekała ją trudna rozmowa.
Nawet nie podejrzewała, że tata też o niej myśli 

 ****************
 Czuła, że jest obserwowana jeszcze zanim dostrzegła parę trójkątnych uszu. Co więcej, wiedziała, że obserwatorka patrzy na nią mało przychylnym wzrokiem.
Cóż, można się było tego spodziewać.
- Cześć, mamo. - powiedziała niepewnie.
Julie Black patrzyła na swoją córkę zmrużonymi oczami. Było widać, że jest wściekła.
- Ee....Co tu robisz?
Kobieta zerknęła na nią spode łba. Co cię to obchodzi, zdawała się mówić.
Katie podrapała się po karku. Czuła, że się poci ze zdenerwowania.
- Kontaktowałaś się ostatnio z tatą?
Potrząsnęła gwałtownie łbem, a spomiędzy jej warg wydobyło się coś w rodzaju cichego jęku skargi.
- Jak go zobaczysz, przeproś go w moim imieniu, dobra?
Oczy Julie zmieniły się w ciasne szparki. Uniosła lekko w górę łeb i wydała z siebie groźny pomruk.
- Tak, wiem, zachowałam się jak idiotka. - powiedziała dziewczyna, spoglądając na matkę błagalnym wzrokiem. - I bardzo tego żałuję. Jak go zobaczysz, poproś go, żeby ze mną porozmawiał...naprawdę go potrzebuję.
Julie spojrzała na nią nieco przychylniej; jej postawa wyrażała, że się zastanowi.
Nagle spięła się całkiem, jak drapieżnik przed skokiem, a jej oczy zaczęły ciskać pioruny. Zawarczała.
Katie obejrzała się przez ramię. 
Akurat przechodził Carlos, który postanowił demonstracyjnie udawać, że jej nie widzi.
- Też go nie lubię. - wymamrotała pod nosem.

****************

Nadszedł długo wyczekiwany moment. Płomienie Czary zabarwiły się na czerwono. Dumbledore podniósł nadpalony kawałek pergaminu.
- Reprezentant Durmstrangu - przeczytał. - Wiktor Krum!
- No kto by się spodziewał! - mruknęła Katherine, klaszcząc razem z innymi.
Cały rytuał powtórzył się.
- Reprezentantka Magiapoder - Raquel Valoroso!
Oszołomiona Raquel wstała i poszła do tej samej komnaty co wcześniej Krum, przy głośnym akompaniamencie bliźniaczek.
- Ra-quel! - skandowały, bijąc rękami w stół i krzycząc. - Ra-quel!
Napięcie sięgnęło zenitu. Płomienie zabarwiły się po raz trzeci.
- Reprezentant Hogwartu - Cedric Diggory!
Od strony stołu Hufflepuffu rozległ się dziki triumfalny wrzask. Przystojny siedemnastolatek poszedł w ślady Hiszpanki.
Dumbledore zaczął właśnie przemawiać, kiedy płomienie zabarwiły się po raz kolejny. Oszołomiony profesor wśród ogólnej ciszy przeczytał:
- Harry Potter.

Kochani, ostatnio cierpiałam na rzadką przypadłość pod tytułem Zaczęłam Pisać Własne Opowiadania I Nie Mam Przez To Czasu Na Bloga. Wybaczcie!

Marlena