niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdzial 43

Katie obudziła się nagle, zlana zimnym potem. Spojrzała w okno. Sądząc po kolorze nieba mogła być trzecia albo czwarta rano, ale miała to gdzieś. Powoli zakryła oczy drżącą ręką i wybuchnęła niepohamowanym płaczem.
Śniła jej się ta sama osoba co zwykle - tatuś, bo niby kto inny. Nie był to jednak tatuś, którego znała z dzieciństwa - wychudzony i smutny, ale zawsze uśmiechnięty i czuły jak nikt inny. To był ten obcy, wystraszony mężczyzna, którego widziała przez krótki moment w lecie. Chciała go przytulić, wyciągała do niego ręce, ale zawsze natrafiała na jakąś szybę, na jakąś niewidzialną barierę, przez którą nie mogła go dosięgnąć. Ciągle próbowała, ale on cofał się i był coraz dalej. Próbowała za nim biec i wołała ze wszystkich sił, ale wszystko na próżno...
Zacisnęła usta i otarła z twarzy pot zmieszany ze łzami. Rozejrzała się naokoło, żeby sprawdzić, czy nikt nie usłyszał tej chwili słabości. 
Hermiona leżała na brzuchu na łóżku pod przeciwległą ścianą, z zamkniętymi oczami. Pod poduszką miała coś, co wyglądało na wyjątkowo grubą i ciężką książkę. 
Natomiast Katherine leżała na wznak z lekko rozłożonymi rękami i zmarszczonym czołem, jakby jej też nie śniło się nic przyjemnego.
I dobrze, pomyślała ta część jej świadomości, która była podobna do ciotki Benity. Dobrze ci tak, ty podła żmijo. Za te wszystkie lata, kiedy dzień w dzień się go wyrzekałaś, kiedy ja cierpiałam katusze. Za te wszystkie razy, kiedy grałaś kochającą córeczkę, a ja cierpiałam i klęłam w pokoju obok... 
Po chwili przyszło jednak opamiętanie. To jest twoja siostra, powiedziała do siebie z wyrzutem.
Tak, siostra.
 A siostry nie wolno odrzucać. Bo zawsze stała obok. Pamiętasz, kim była pierwsza osoba, którą zobaczyłaś po przebudzeniu? Pamiętasz, kto poskładał ci rękę, kiedy Benita ci ją złamała? Przypomnij sobie...
Nie musiała wkładać zbyt wielkiego wysiłku w przypominanie - te wspomnienia prześladowały ją codziennie od prawie dwóch lat.
Tylko że do niedawna w chwilach, kiedy to wszystko za bardzo ją przytłaczało, mogła w ramach kontrataku pomyśleć o ojcu...a teraz to wspomnienie r ó w n i e rprzytłaczało.
Prawie bezwiwdnie spuściła nogi na ziemię i wyciągnęła spod łóżka swój kufer.
Przekopała się przez plątaninę ubrań i z samego dna wyjęła swoje dwa największe skarby. Swoje dwie świętości, swoje relikwie. Nie pozwala nikomu ich dotykać.
Katherine wiedziała, że ona je ma i miała z tego niezły ubaw, ale to nie było ważne. Ważne było, że je miała.
Oba skarby posklejane były magiczną taśmą, bo mama podarła je kiedyś na strzępy, kiedy odkryła, że córka je znalazła. Wywrzeszczała jej wtedy w twarz, że ojciec nie żyje i nigdy go w jej życiu nie było i nie będzie. Oczywiście to kłamstwo miało wyjątkowo krótkie nogi, bo potem Katherine usłyszała, jak mama "rozmawia" z ojcem (wtedy po raz pierwszy była świadkiem, jak mówi do siebie) i wszystko stało się jasne.
Poza tym, że siedzi w Azkabanie. O tym dowiedziała się dopiero w parę miesięcy później.
Pierwszy skarb to był list, który znalazła pod poduszką w sypialni rodziców. Wtedy po raz pierwszy odkryła, że litery "s" i "t" pisze tak samo jak on. Drugi to było zdjęcie, które znalazła u mamy w biurku. Przedstawiała młodego, przystojnego chłopaka z włosami opadającymi na oczy, obejmującego ładną, zapatrzoną w niego dziewczynę - z trudem rozpoznała w niej mamę. Nigdy nie widziała, żeby mama tak się uśmiechała - ani wcześniej ani później. Tak po prawdzie to w tamtym okresie uśmiechała się naprawdę rzadko. Z tyłu zdjęcia był podpis - "Wakacje u Rogacza 1977".
Popatrzyła na list - na te słowa, w których zawsze znajdowała pocieszenie. Czuła się wtedy, jakby siedział obok i z tym swoim ciepłym uśmiechem mówił jej, żeby się nie martwiła.
"Musicie być dzielne, dziewczynki...świat nie zawsze jest taki, jak byśmy chcieli. Ale cokolwiek się stanie, bądźcie silne - i pamiętajcie, żeby dbać o ludzi, którzy was cenią. bo przyjaźń jest najważniejsza na świecie. Ale musicie też uważać, komu ufacie - ja zaufałem nie tej osobie co trzeba i to jest powód, dla którego mnie przy was nie ma".
Musiał przeczuwać, pomyślała. Musiał przeczuwać, że ktoś z jego otoczenia jest zdrajcą. I planować, że kiedy dowie się kto to jest, spróbuje zabić delikwenta, a wtedy może nie wrócić do domu.
Rzecz jasna nie mógł wiedzieć, że ów delikwent będzie na tyle sprytny, że najpierw dla niepoznaki zamorduje dwunastu niewinnych ludzi, a potem zwieje do ścieku. Doskonała przykrywka, nie ma co.
Ale dlaczego się nie odzywasz, właśnie teraz, kiedy jesteś tak potrzebny? - pomyślała, wpatrując się w roześmianą twarz na zdjęciu. Tatusiu, po co nam było to potrzebne? 
Wstała i wyszła, uprzednio troskliwie wkładając swoje skarby do kufra i wsuwając go pod łóżko. Postanowiła wyjść na dwór i trochę się przewietrzyć. Poza tym chyba czekała ją trudna rozmowa.
Nawet nie podejrzewała, że tata też o niej myśli 

 ****************
 Czuła, że jest obserwowana jeszcze zanim dostrzegła parę trójkątnych uszu. Co więcej, wiedziała, że obserwatorka patrzy na nią mało przychylnym wzrokiem.
Cóż, można się było tego spodziewać.
- Cześć, mamo. - powiedziała niepewnie.
Julie Black patrzyła na swoją córkę zmrużonymi oczami. Było widać, że jest wściekła.
- Ee....Co tu robisz?
Kobieta zerknęła na nią spode łba. Co cię to obchodzi, zdawała się mówić.
Katie podrapała się po karku. Czuła, że się poci ze zdenerwowania.
- Kontaktowałaś się ostatnio z tatą?
Potrząsnęła gwałtownie łbem, a spomiędzy jej warg wydobyło się coś w rodzaju cichego jęku skargi.
- Jak go zobaczysz, przeproś go w moim imieniu, dobra?
Oczy Julie zmieniły się w ciasne szparki. Uniosła lekko w górę łeb i wydała z siebie groźny pomruk.
- Tak, wiem, zachowałam się jak idiotka. - powiedziała dziewczyna, spoglądając na matkę błagalnym wzrokiem. - I bardzo tego żałuję. Jak go zobaczysz, poproś go, żeby ze mną porozmawiał...naprawdę go potrzebuję.
Julie spojrzała na nią nieco przychylniej; jej postawa wyrażała, że się zastanowi.
Nagle spięła się całkiem, jak drapieżnik przed skokiem, a jej oczy zaczęły ciskać pioruny. Zawarczała.
Katie obejrzała się przez ramię. 
Akurat przechodził Carlos, który postanowił demonstracyjnie udawać, że jej nie widzi.
- Też go nie lubię. - wymamrotała pod nosem.

****************

Nadszedł długo wyczekiwany moment. Płomienie Czary zabarwiły się na czerwono. Dumbledore podniósł nadpalony kawałek pergaminu.
- Reprezentant Durmstrangu - przeczytał. - Wiktor Krum!
- No kto by się spodziewał! - mruknęła Katherine, klaszcząc razem z innymi.
Cały rytuał powtórzył się.
- Reprezentantka Magiapoder - Raquel Valoroso!
Oszołomiona Raquel wstała i poszła do tej samej komnaty co wcześniej Krum, przy głośnym akompaniamencie bliźniaczek.
- Ra-quel! - skandowały, bijąc rękami w stół i krzycząc. - Ra-quel!
Napięcie sięgnęło zenitu. Płomienie zabarwiły się po raz trzeci.
- Reprezentant Hogwartu - Cedric Diggory!
Od strony stołu Hufflepuffu rozległ się dziki triumfalny wrzask. Przystojny siedemnastolatek poszedł w ślady Hiszpanki.
Dumbledore zaczął właśnie przemawiać, kiedy płomienie zabarwiły się po raz kolejny. Oszołomiony profesor wśród ogólnej ciszy przeczytał:
- Harry Potter.

Kochani, ostatnio cierpiałam na rzadką przypadłość pod tytułem Zaczęłam Pisać Własne Opowiadania I Nie Mam Przez To Czasu Na Bloga. Wybaczcie!

Marlena