poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 32



- Wy dwie wracacie ze mną do domu.
- Nie, mamo!
- Tak, Katie! Nawet się ze mną nie kłóć! – w głosie Julie nie było ani śladu chęci do pertraktacji.
Ta jakże przyjemna i pełna wzajemnej miłości rozmowa matki z córką rozgrywała się – jakkolwiek dwuznacznie to nie zabrzmi – nad pustą butelką. Ciemne oczy kobiety płonęły. W oczach dziewczyny natomiast czaiła się złość i dziecinna chęć postawienia na swoim.
- W takim razie wytłumacz mi - warknęła. - Co byśmy miały robić w tym domu?
- O, jest sporo rzeczy, które miałybyście tam do zrobienia. - zapewniła ją Julie. - A poza tym - dodała, a policzki jej poróżowiały. - Ktoś musi tam być, kiedy mnie nie będzie.
Katie wytrzeszczyła oczy i uniosła brwi. 
- Chyba nie powiesz mi, że znowu do niego wybywasz. - syknęła.
- Tak, owszem, znowu do niego wybywam. - skrzywiła się, a rumieniec nabrał ciemniejszej barwy. - Nie widzieliśmy się dwanaście lat i to zupełnie naturalne, że chcemy się sobą nacieszyć.
- Zupełnie naturalne. - prychnęła tonem, który niezbicie wskazywał, że ma na ten temat inne zdanie. - Oczywiście. Ale do domu i tak nie wrócę, zbyt dużo złego mi się z nim kojarzy. Poza tym na dywanie nadal są ślady mojej krwi.
Julie na moment zatkało.
- Eh, ty zawsze wiesz, jak odwrócić kota ogonem. - mruknęła. - Ale dobrze, nie chcesz - nie wracaj. Powtórzę jednak ojcu, jaka ty się ostatnio pyskata zrobiłaś i zobaczymy, czy dalej będzie myślał, że taka święta jesteś! Choć raczej mu się odwidziało po tych wrednych liścikach...
Katie zrobiła się blada jak marmur.
- Wredny liścik był tylko jeden. - powiedziała cichym, zdławionym głosem. - I możesz sobie powtarzać co chcesz. Ojciec i tak ma mnie w nosie.

****************
- Och, Fred! Och, George! - zawołała pani Weasley, rzucając się na swoich synów.
- Mamo, udusisz nas. - mruknął George, starając się odczepić pulchne dłonie od swojego karku.
- Nie macie pojęcia, jak ja się o was martwiłam! - powtarzała, całując swojego męża.
- Już dobrze pani Ronowa, nic nam nie jest. - wymamrotała Katherine, trochę zaskoczona tym, że notabene obca kobieta tuli ją jak rodzona matka. - Wszystko w porządku.
- I pomyśleć, że wcześniej na was krzyczałam! - wyła ruda kobieta, a Prorok Codzienny wypadł jej z ręki. - O tym jednym myślałam przez cały czas!
- Moja matka też myśli cały czas o jednym. - mruknęła Katie. - Ale odnoszę wrażenie, że jej "jedno" jest o wiele mniej altruistyczne.

****************
Siedzieli w pokoju Rona. Temat rozmowy właśnie zszedł na list do Syriusza, kiedy pojawiła się Katherine, jeszcze bledsza niż zwykle, z kłębkiem ubrań w jednej ręce i rączką walizki na kółkach w drugiej.
- Z ojcem jest chyba coś nie w porządku. - powiedziała drżącym głosem. - Zobaczcie, co przysłała nam mama.
Podała im kilkucentymetrowy skrawek pergaminu, zapełniony paroma zgrabnymi, drobnymi zdaniami. Ręka, która je pisała, musiała się naprawdę trząść.

Dziewczynki,
 Mój trzeci miesiąc miodowy chyba weźmie w łeb, ponieważ waszemu ojcu totalnie odbiło. Wróćcie ze mną do domu, może razem uda się nam przekonać go do niepopełniania największej głupoty w życiu. Macie czekać na mnie za piętnaście minut SPAKOWANE, przyjadę po was. Wiem, że jedna z was jest na niego trochę obrażona, ale uwierzcie - w tej chwili nie ma to żadnego znaczenia. Proszę.
Mama

Katherine patrzyła na nich wielkimi oczami
- Jeżeli jemu coś się stanie, to ja nie wiem. Chyba oszaleję.
Harry nie miał odwagi powiedzieć jej, że napisał do Syriusza. Poczucie winy paliło żywym ogniem.

Punktualnie piętnaście minut później pojawiła się Julie, blada jak ściana. Bliźniaczki natychmiast do niej podeszły.
-  Co się stało? Co z ojcem? - pytały jedna przez drugą. Ona pokręciła jednak tylko głową.
- Później wyjaśnię, chodźcie już... - powiedziała cicho. Oddech miała spazmatyczny, wyglądała jakby sekundy dzieliły ją od omdlenia. Rzuciła wściekłe spojrzenie Harry'emu.
- A po tobie bym się czegoś takiego nie spodziewała! - warknęła wściekle, zanim wyszła wraz z córkami.
Wiele godzin później, gdy udało mu się zasnąć, wciąż dźwięczało mu to w uszach.

sobota, 21 marca 2015

Konkurs urodzinowy!!!

Moi kochani, dzisiaj jest szczególny dzień. Albowiem dokładnie rok temu, wraz z nadejściem wiosny, światło dzienne ujrzał pierwszy odcinek blogowej abominacji, znanej Wam jako "Ostatnie z rodu Blacków".

Iii! Nie mogę uwierzyć, że ciągnę to już rok!!!!!!!!!!!!

Czego mogę sobie z tej okazji życzyć? Cóż, dużo weny, uporu i cierpliwości, bym mogła dalej to ciągnąć, mimo tych wszystkich kłód, które rzuca mi pod nogi życie + ciało pedagogiczne. 

Tak czy inaczej, ogłaszam konkurs. Ma on na celu wyłonienie spośród Was największego talentu literackiego (tudzież konkurencji). Temat jest dość trudny, a brzmi następująco:

Jak mogło wyglądać spotkanie Katherine i Syriusza w trzeciej części (to w dormitorium)?

Swoje prace przysyłajcie na mój gmail (em.emka122), macie czas do końca marca, wyniki ogłoszę 1 kwietnia, a zwyciężczyni otrzyma ode mnie fanfick w wybranej przez siebie tematyce.

I jeszcze jedno: wymagana jest narracja pierwszoosobowa (Syriusz lub Katherine). I proszę od siebie nie ściągać, bo się zorientuję!;)

A Wam życzę, by wiosna rodziła się wokół Was nie tylko dzisiaj, ale codziiennie!

Ciao

~Marlena

czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 31

Harry obudził się. Pan Weasley szarpał go mocno za ramię. Był już ubrany: rzeczy miał naciągnięte na piżamę. Wyglądał na bardzo spiętego.
- Ubierajcie się i wyłaźcie, szybko! - zakomenderował. Harry pospiesznie wciągnął dżinsy, zastanawiając się jednocześnie, o co w tym wszystkim chodzi.
Wyglądało na to, że doszło do jakichś zamieszek: słychać było bowiem wrzaski i tupot nóg.
Gdy wyszli z namiotu, zobaczyli widok zgoła groteskowy: grupę czarodziejów w maskach,utrzymujących w powietrzu rodzinę pana Robertsa, jak lalkarze jakiegoś chorego teatrzyku. 
Katherine gapiła się na to wszystko z szeroko otwartymi ustami. W jej wybałuszonych bladych oczach widać było mieszaninę szoku i strachu. Mocno trzymała przerażoną Katie za rękę.
Amy rozglądała się wokół nieprzytomnie, nawołując imiona swoich dzieci. Julie nie było widać.
Gdy byli już w lesie, natknęli się na bardzo zadowolonego Malfoya. 
- Na twoim miejscu trzymałbym nisko ten rozczochrany łeb, Granger. - powiedział tym cichym, przeciągającym sylaby głosem. - Chyba, że chcesz pokazać wszystkim swoje gacie...
- A ja na twoim miejscu trzymałabym nogi razem, kuzynku. - warknęła Katherine, mrużąc oczy ze wstrętem. - Chyba,że chcesz pokazać swojemu ojcu - machnęła ręką w stronę kempingu. - Jak bawisz się w kameleona.
Malfoy zmrużył oczy. Widać nadal nie zapomniał powitania, jakie zgotowały mu bliźniaczki w ubiegłym roku.
- Uważaj na słowa, Black. Takich zaplugawionych zdrajczyń krwi jak ty i twoja siostra pewnie też nie oszczędzą...
- To świetnie, bo akurat założyłam nowe stringi. - powiedziała Katie z nieco drapieżnym uśmieszkiem. - I nie mogę się wprost doczekać, żeby się nimi pochwalić...Laundaun będzie wniebowzięty.
Malfoy już otwierał usta, by się odciąć, kiedy Katherine mocniej ścisnęła nadgarstek siostry.
- Och, chodźmy stąd. - mruknęła, patrząc na jasnowłosego Ślizgona z odrazą. Poszli dalej w ciemny las. W którymś momencie minęła ich Mrużka, mamrocząca coś i człapiąca, jakby była pijana.
- A tej co się stało? - zapytała Katherine, odprowadzając skrzatkę zdumionym wzrokiem.
- Pewnie nie zapytała swojego pana, czy może iść. - odparł Harry, mimowolnie przypominając sobie reakcje Zgredka gdy okazywał jakieś nieposłuszeństwo 
- Swoją drogą ten Crouch jest jakiś dziwny. - myślała na głos. - Widzieliście, jak mama na niego reaguje?
- Jakby totalnie jej odbiło. - przyznała Katie. - A zwłaszcza wtedy, gdy powiedział "My się już znamy, nieprawdaż?". Wylała mu herbatę na spodnie...I jeszcze to, co mówiła po cichu...słyszałam "hijoputa" i "rotocafe"....o co tu chodzi?
- Nie powiemy wam, co znaczą te wyrazy. - uzupełniła Katherine. - Dość wam wiedzieć, że znaczą mniej więcej to samo i są najobrzydliwszym rzeczownikiem, jakim można określić faceta.
Rozmawialiby pewnie jeszcze dłużej w podobny sposób, gdyby nie fakt, że zobaczyli, że ktoś ku nim idzie.
- Kto tu jest? - zapytała ostro Katherine, wyciągając różdżkę.
W ramach odzewu usłyszeli coś, co nie było ani odpowiedzią, ani okrzykiem przerażenia czy strachu, ale brzmiało jak zaklęcie:
- MORSMORDE!
Coś dużego, zielonego i błyszczącego pomknęło ku szczytom drzew i zawisło w powietrzu.
Katherine wrzasnęła cicho. Na niebie znajdowała się czaszka, spomiędzy której rozwartych szczęk wychylał się wąż. Harry widział jej odbicia w wielkich, bladych oczach dziewczyny. Łykała szybko ślinę, miała przyspieszony oddech. Opuściła różdżkę.
- Orzesz ty.... - powiedziała cicho. 
- Znak Sami-Wiecie-Kogo... - szepnęła ze strachem Katie.
- Voldemorta? - upewnił się Harry, nie mogąc się powstrzymać.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie. 
- Siedź cicho, okularniku! - syknęła.
W tym samym momencie rozległy się trzaski Nie mając lepszych opcji, padli na trawę. 
Harry poczuł, jak powietrze  mierzwi mu włosy. Podniósł głowę i zobaczył, że otacza ich ponad dwudziestu czarodziejów. Każdy miał wyciągniętą różdżkę.
- Stop! Stop! - rozległ się głos pana Weasleya. - Przerwać! To mój syn! 
Harry podniósł głowę. Stojący przed nim czarodziej opuścił różdżkę.
Obok pana Weasleya stała Julie, ale wzrok miala dziwnie pusty, jakby poza zieloną czaszką nic już nie widziała. Na jej poszarzałej twarzy malował się wyraz strachu.
- Które z was to zrobiło? - spytał ostro pan Crouch, patrząc na Harry'ego, Rona, Hermionę i bliźniaczki. Odpowiedziała mu Katherine. Głos miała dziwnie piskliwy.
- My...skąd...my...nic...
- Nie łżyj, młoda damo! Masz taki rodowód, że spokojnie byłoby cię na to stać!
Katherine wybałuszyła oczy. Spojrzała na matkę. Julie wpatrywała się w Croucha szeroko otwartymi oczami, w których widać było nienawiść i ból. Szczęki miała zaciśnięte, wargi jej drżały.
- My nie zrobiliśmy nic! - uzupełniła Katie, również nieco wyższym głosem. - Staliśmy po prostu i rozmawialiśmy, kiedy nagle usłyszeliśmy jakiś głos, który stał i krzyczał....to znaczy....
-  Słyszeliśmy głos tego, kto wyczarował Mroczny Znak. - wytłumaczyła Hermiona. - To było gdzieś stamtąd...
Czarodzieje zwrócili się we wskazywanym przez nią kierunku i jak jeden mąż wyciagnęli różdżki. Pan Diggory wszedł w krzaki by zweryfikować, czy nie trafili przestępcy.
- A niech mnie! - dało się   słyszeć jego głos. 
- Znalazłeś kogoś? - zapytał Crouch z jawnym  niedowierzaniem. 
Nawet nie drgnął, kiedy pan Amos złożył mu jego skrzatkę u stóp. Czarodziieje z ministerstwa wlepiali w niego oczy.
- To...nie może...być... - powiedział. - Nie...
(...)
Mrużka otworzyła oczy. Spostrzegła stopę pana Diggory'ego, później jego brodatą twarz, a na koniec Mroczny Znak na niebie. Zaczęła żarliwie szlochać. 
- Skrzacie! - powiedział bezlitośnie Pan Diggory. - Całkiem niedawno wyczarowano tu Mroczny Znak! A w chwilę później znaleziono cię tuż pod nim, z różdżką! Jak to wyjaśnisz?
- Ja...ja tego nie zrobiła, sir! - powiedziała z przerażeniem. - Ja nie wie, jak! Ja tego nie zrobiła, ja nie wie jak
- To moja różdżka! - powiedział nagle Harry.
Wszyscy wlepili w niego oczy. 
- Że co?
(...)
- Czyżbyś próbował powiedzieć, Amosie. - powiedxiał pan Crouch. - Że mam zwyczaj pokazywać moim sługom, jak wyczarować Mroczny Znak?
- Nie, skąd, ja...
- Czy w swoim długim życiu niedostatecznie udowodniłem, jak głęboko gardzę czarną magią i tymi, którzy ją uprawiają? Czy w kulminacyjnym okresie jej potęgi nie próbowałem jej zwalczać na wszelkie możliwe sposoby?
Julie wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Była blada jak ściana, zgrzytała zębami, a rękę zaciskała bezwiednie na rączce różdżki. Jakby te słowa pozbawiły ją instynktów. 
Jakby chciała kogoś zamordować.