czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 23

Harry siedział już w przedziale ekspresu Hogwart- Londyn razem z Ronem, Hermioną, bliźniaczkami i Aaronem (który był rozanielony jak jasny gwint, bo od Katie dzieliły go milimetry).
Naprawdę ciężko mu było pogodzić się z tym, że musi powrócić do Dursleyów. Teraz, kiedy mały krok dzielił go od zamieszkania z najlepszym przyjacielem ojca...
By nie dręczyć się tym za bardzo, postanowił zająć czymś myśli. Skupił się na siedzącej naprzeciwko niego czarnowłosej dziewczynie.
- Katie?
- Taa? - zapytała, odchylając głowę do tyłu
- Nie będziecie miały problemów, ty i Katherine? Teraz, kiedy minister już wie, że jesteście córkami Syriusza?
- Nie, nie będą miały. - wtrącił Aaron, nim Katie zdążyła coś powiedzieć. - Prawda, przespałem całą tą waszą zmieniaczoczasową eskapadę, ale kiedy was nie było, obudziłem się na chwilę, uchyliłem drzwi i zmodyfikowałem pamięć Knota. Nie pamięta nic o dziewczynach, ani o ich matce ani w ogóle.
- A Snape? - zaniepokoiła się Katherine. - Nie zorientował się?
- Snape? - prychnął. - Za bardzo był zajęty ślinieniem się do Orderu Merlina, żeby zauważyć cokolwiek. Nawiasem mówiąc dobrze, że go nie odznaczyli - taki order jednak swoje waży i mógłby utrudnić latanie w nocy.
Katie zachichotała.
- A Benita?
Lekki uśmiech zastąpił grymas wściekłości.
- Benita? - powtórzył spokojnie Aaron, nie zwracając uwagi na reakcję kochanej dziewczyny.. - Ulotniła się z zamku zaraz po tym, jak połapała się, że nie uda się jej zrobić z siebie bohaterki, która mężnie starała się uwolnić dziewczyny (i przy okazji was) z morderczych szponów kochającego tatusia. Ale jak mijała skrzydło szpitalne, nie zapomniałem doczepić jej do tyłka pary skrzydełek. - mówiąc to patrzył na Katie i wyraźnie żądał pochwały. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, co najwyraźniej zupełnie chłopakowi wystarczało.
Harry postanowił kontynuować przepytywanie.
- A wtedy, w lesie...
- Przed tym, jak się przenieśliśmy w czasie, czy po tym?
- Przed tym. Wtedy, kiedy mi powiedziałaś, że byłaś odwiedzić Hagrida.
Zarumieniła się.
- Chciałam go zobaczyć. - powiedziała zawstydzona. - Upewnić się, że jest bezpieczny. Ale nie okłamałam cię, bo faktycznie byłam przedtem u Hagrida. A ten list...pamiętacie, co tak na niego czekałyśmy....był od mamy. Gdy dowiedziała się o ucieczce taty, zaczęła się trochę dziwnie zachowywać. Poprosiłyśmy, by napisała nam, co się dzieje. Chciałyśmy się upewnić, czy nie odbiła jej palma.
- A wtedy, po wizycie u Dziobka. - zainteresowała się Katherine. - Widziałaś ojca, czy nie?
- Nie. - uśmiechnęła się smutno. - Nie widziałam.
- A ja tak.
- TY?! Kiedy?! Tego samego wieczoru, czy...
- Nie. - pokręciła głową. - Z kilka dni po tym, jak chciał zadziabać Rona, znaczy się Petera Pettigrew. Musiałam ostatecznie wyjaśnić sobie z nim parę spraw, więc poszłam do Lasu koło jedenastej w nocy. I wiecie, co wtedy zrobił tata? Uratował mi życie.
- Co? Jak...jak...
- Zobaczyłam, że poruszają się jakieś krzaki...myślałam, że to on, więc podeszłam...Ale nie. To była Benita. Kręciła się od czasu do czasu po okolicy w nadziei, że uda się jej zwęszyć, gdzie jest ojciec i podlizać Ministerstwu. A los chciał, że na tamtą noc akurat wypadała pełnia.
- O Boże! I co, i co?!
Katie podskakiwała z przejęcia, twarz miała bladą jak ściana.
- I właśnie wtedy na scenę wkroczył tata. - odparła z uśmiechem Katherine. - Musiał usłyszeć moje wrzaski i rozkminić, że trzeba mi pomóc. Rzucił się na Benitę, samemu ryzykując ugryzienie...odciągnął ją na bok i zaczął szczekać...Chyba chciał powiedzieć "Uciekaj!", ale nie mam stuprocentowej pewności. Dlatego po prostu nie poleciałam do dyrektora, kiedy się połapałam, kim naprawdę jest. Nie mogłam donieść na rodzonego ojca, który na dodatek uratował mi życie. 
Katie była w stanie ciężkiego szoku. Cała jej twarz wyrażała jedno wielkie "Nie wierzę!".
- Ej. - odezwała się Hermiona po paru minutach milczenia, podczas których każdy pogrążony był we własnych myślach. - A co ty masz na szyi?
Katie sięgnęła po zdobiący ją łańcuszek i chwyciła go w dwa palce, tak by każdy mógł zobaczyć zawieszkę w całej okazałości.
To był lis. Złoty lis o rubinowych oczach dyndał sobie spokojnie, ukrywając swoje tylne nogi za ogonem. Wyglądało na to, że był w pozycji siedzącej.
- Mama podarowała go tacie, kiedy byli w szkole. - wyjaśniła. - Jako symbol tego, że łączy ich coś wyjątkowego. A gdy miałam osiem lat, tata przekazał go mnie.
- Jak to? - zdziwiła się Hermiona. - Przecież kiedy miałaś osiem lat, to Syriusz siedział w Azkabanie.
- No i co z tego? - fuknęła. - Do Azkabanu można przychodzić w odwiedziny, wyobraź sobie. A tak się akurat złożyło, że jeden znajomy mamy jest w bardzo dobrych stosunkach z ministrem magii. Pewnego dnia uznał, że mamy prawo wiedzieć, jaki jest nasz tatuś, to i mu pozwolili.
- Ech, jak ja bym chciał, żebyś ty mi kiedyś dała ten naszyjnik... - westchnął Aaron. (Przekład: Chciałbym, żebyś była moją dziewczyną)
- Wszystko jest możliwe.
Wytrzeszczył oczy.
- Coś ty powiedziała?! Powtórz to.
Westchnęła i uśmiechnęła się.
- Aaron, jeszcze cztery lata temu wierzyłam, że niemożliwością jest, że będę miała tatę, który może się ze mną skontaktować kiedy zechce. - powiedziała łagodnie. - Życie pełne jest niespodzianek, a ty nie powinieneś się poddawać. NIGDY.
Miał taką minę, jakby go piorun trzasnął.
- To znaczy...że mnie lubisz?
Przewróciła oczami.
- Pewnie, że cię lubię. Tylko że nie tak, jakbyś tego chciał. Ale jeśli przestaniesz na każdym kroku robić z siebie bałwana to kto wie? Życie pełne jest niespodzianek.
Wtedy Katherine wskazała na okno.
- Patrzcie!
Maleńka, wielkości puchatego znicza sówka leciała za pociągiem, niosąc trzy listy. Gdy ją wpuścili, jeden upuściła na głowę Harry'ego, a dwa pozostałe na podołki obu bliźniaczek. Najwidoczniej Syriusz każdej ze swoich córek miał do powiedzenia co innego.
Gdy Harry przeczytał swój list, poczuł się szczęśliwy jak nigdy. Katie wpatrywała się w swoją kartkę z błogim uśmiechem na twarzy. Natomiast Katherine łzy ciekły po policzkach.
- Niech go Bóg błogosławi. - wyszeptała.
(...)
Gdy Harry pakował się już do samochodu wuja Vernona, usłyszał radosny okrzyk:
- Mamusiu!
Katie biegła na złamanie karku do Julie, która stała obok lśniącego czarnego mercedesa i wyglądała na zadowoloną z życia. Jedyna różnica w wyglądzie polegała na tym, że na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a jej ubranie nie było zakrwawione i poszarpane.
- Och, mamusiu - zawołała Katie, rzucając się jej na szyję. - Dzisiaj jest taki dobry dzień!
- I ważny. - mruknęła chrzestna Harry'ego. - No, wsiadajcie, bo wystygnie wam obiad.
- Obiad! - zawołały chórem siostry, jakby to było najpiękniejsze słowo na świecie.
Wuj Vernon patrzył na Julie i widać było, że jest pod wrażeniem - miał tendencję do oceniania ludzi po cenie ich samochodów. W końcu podszedł i przedstawił się.
- Ładne auto. - zagadnął. - Męża?
- Nie. - odpowiedziała z uśmiechem. - Moje.
- A gdzie obecnie przebywa pani mąż?
Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią.
- Na wolności, proszę pana. Na wolności.
Po czym usiadła za kierownicą i odjechała z córkami w kierunku (metaforycznego) zachodzącego słońca.

*********************************

No i stało się, moi kochani - skończyłam "Więźnia Azkabanu". Ale nie płaczcie - już we wrześniu kolejne rozdziały! Będą wrzucane trochę rzadziej, bo rozumiecie - szkoła. Trzymajcie się!

~Marta

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 22

Harry ocknął się w skrzydle szpitalnym. Katie leżała na łóżku obok i wyglądała na kompletnie wycieńczoną. Katherine wyglądała niewiele lepiej. Natomiast Julie leżała pod ścianą i była w zdecydowanie najgorszym stanie. Jej prawa ręka była owinięta bandażami, a rajstopy podarte i przybrudzone krwią.
- Nic jej nie będzie? - zaniepokoił się Harry.
- Nic. - uspokoiła go Katie. - Benita ugryzła ją tylko w jeden palec, reszta to robota Wierzby Bijącej. Co prawda jednej trzeciej tego palca nie dało się już odratować, ale poza tym wszystko będzie w porządku, nawet się nie zwilczy. Rana była na szczęście tylko w tej amputowanej części.
- Ciicho! - syknęła Katherine.
Katie zamilkła i wtedy Harry też to usłyszał. Ludzkie głosy.
- ...Order Merlina drugiej klasy...może nawet pierwszej, jak mi się uda...
- Dziękuję, panie ministrze.
- Mieli naprawdę szczęście! Gdyby pan się nie pojawił...
- Bardzo dziękuję, panie ministrze.
- A co się tam wydarzyło?
- Black ich omamił, od razu to spostrzegłem. Zaklęcie Confundus, bardzo mocne. Chyba sądzili, że jest niewinny  A te dwie dziewczyny, które pan widział...te z czarnymi włosami...to są jego córki.
- Naprawdę? Biedne dzieci...a ta kobieta...to pewnie Julie? Ich matka, tak?
- Zgadza się.
- O Boże...powiedział z żalem Knot. - Przecież ja ją pamiętam...jak starała się o posadę w Ministerstwie...taka mądra, taka odważna...jaka szkoda...
- Tak... - rozległ się niski głos Benity. Katie zazgrzytała zębami. - Miała już prawie zapewnioną posadę w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami Ale pojawił się ten psychopata, zmajstrował jej dzieciaki i wie pan...
Julie poruszyła głową. Nozdrza jej drgały. Wpatrywała się uporczywie w klamkę, jakby chciała ją poruszyć samą siłą woli..
A potem podeszła do drzwi i zamachnęła się różdżką jak nożem...
- Nie!
Katherine i Aaron chwycili ją za ręce i starali się ze wszystkich sił powstrzymać przed otworzeniem drzwi i rzuceniem się na Benitę.
- Mamuś, tam jest minister magii...niczego nie zwojujesz!
- Pani Black, niech sobie pani odpuści! W ten sposób nie pomoże pani panu Syriuszowi!
Posłuchała i nie stawiała oporu, ale wciąż toczyła pianę z ust.
Wkroczyła pani Pomfrey. 
- Co tu się dzieje? - zapytała ostro.
- Proszę pani, Syriusz Black! - wypalił Harry, zanim zdążył się powstrzymać. - On nie...to nie...to pomyłka!
- Uspokój się, Potter. Już po wszystkim. Dementorzy lada chwila złożą swój pocałunek...
- CO TAKIEGO?!
Katie, która jeszcze przed chwilą miała minę, jakby wczoraj wypiła o kilka butelek za dużo, zerwała się na równe nogi.
- Nie! - krzyknęła. - To niemożliwe! On jest niewinny! Człowiek, którego zamordował żyje, zamienił się w szczura i...
- Dziewczyno, jesteś w szoku. Zjedz jeszcze trochę czekolady...
- Wypchaj się pani tą swoją czekoladą! Ja muszę...
- Zostać w łóżku. - skończyła za nią pani Pomfrey, popychając ją na łóżko i prawie siłą wpychając do ust trzy duże kostki.
- Ja muszę się z nim zobaczyć. - oświadczyła stanowczo Julie, wstając i podchodząc do drzwi.
- Pani Black, - zaprotestowała pani Pomfrey. - Pani powinna leżeć...
- To prawda, powinnam. - przyznała. - Ale nie muszę, prawda?
I opuściła skrzydło szpitalne.
(....) 
Hermiona zarzuciła łańcuszek klepsydry również na szyję Harry'ego. 
- Złapcie go za ręce!  - poleciła bliźniaczkom.
Harry poczuł na sobie dotyk obu sióstr.
Hermiona obróciła klepsydrę trzy razy.
Harry poczuł, jak jedzie bardzo szybko do tyłu.
(...)
Stali już przed chatką Hagrida, przyczajeni na grządce z dyniami.Katie wpatrywała się w Hardodzioba z mieszaniną czułości i strachu.
- Poczekajcie... - odezwała się Hermiona po dłuższej chwili. - Zaraz znajdę Parszywka...
Gdy Katie usłyszała "Parszywka", skrzywiła się i wciągnęła powietrze przez zęby. Katherine zwinęła usta w cienką linię i wykonała nawet taki ruch, jakby chciała wstać, ale Hermiona je przytrzymała.
- Pomyślcie. - namawiała je. - Jakby to wyglądało, gdybyście były u Hagrida i nagle zobaczyły...same siebie?
- Co najmniej dziwnie. - przyznała powoli Katherine.
- No właśnie! Dlatego musicie siedzieć na miejscu! Jesteśmy tu po to, by zmienić zakończenie tej historii, a nie jej powód!
Kiwnęła głową i oparła przedramię o potylicę, choć palce jej się trzęsły.
Po dłuższej chwili nadeszli Dumbledore, kat i przedstawiciel Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń. Dyrektor zapukał do drzwi i wszyscy trzej weszli do środka.
- Teraz! - syknęła Hermiona.
Harry opuścił ich bezpieczną kryjówkę, skłonił się krótko hipogryfowi i szybko odwiązał sznurek, którym zwierzę było przywiązane do palika.
- Spokojnie, Dziobek, to my! - syknęła Katie. Policzki miała zakrwawione, widocznie ze strachu wbijała sobie paznokcie.
Hardodziob wyglądał na ucieszonego z jej widoku. Najwyraźniej zrozumiał jednak,że to tajna operacja i nie wydał w związku z tym żadnych odgłosów. Pozwolił jeszcze Katherine poklepać się po dziobie i ruszył za nimi do Zakazanego Lasu.
I patrzyli...patrzyli, jak Syriusz łapie Rona za nogę i odciąga do tunelu...patrzyli, jak Julie wyskakuje z krzaków i unieruchamia łapą Wierzbę Bijącą...patrzyli,jak w tunelu znikają Lupin, a później Snape...patrzyli, jak zaintrygowany Aaron podąża za mistrzem eliksirów...patrzyli jak (Katie omal nie wyskoczyła z krzaków) Benita zdąża ku wierzbie z wyciągniętą różdżką i wyszczerzonymi zębami..
Gdy jakiś czas potem obserwowali przemianę Lupina i usłyszeli tupot łapek przemienionego Pettigrew, Katie dostała jakiegoś amoku. Wychyliła się zza krzaków, wyciągnęła ręce przed siebie, już chciała wystąpić w krąg światła...
-Wracaj! - syknęła Katherine. Złapała siostrę za ramię i brutalnie osadziła na miejscu. - I tak go nie złapiesz, jest za ciemno! Mamy jedną szansę, tylko jedną! I nie pozwolę ci jej spartolić! Tata ma uciec, a nie zostać uniewinniony!
Pokiwała głową, jednak wciąż powtarzała bezdźwięcznie coś, co bez wątpienia było wiązanką wysmakowanych przekleństw.
Zaraz potem miały jednak lepsze rzeczy do roboty. Patrzyły, jak Syriusz biegnie do lasu za Lupinem...patrzyły, jak ich ciotka i matka zostają same...i obie skrzywiły się, widząc, jak szczęki Benity zaciskają się na pazurze Julie...słysząc jej żałosny jęk...widząc, jak bezlitosne witki Wierzby Bijącej rozcinają jej ramię, a potem dobierają się do tylnych łap...
(...)
- Gotowa? - zapytał Harry. - Lepiej złap się mnie...
I wzbili się w powietrze. Hermiona natychmiast przywarła do niego całym ciałem jęcząc, jak bardzo jej się to nie podoba. Katie - przeciwnie; śmiała się, wiatr rozwiewał jej włosy i nawet to, że hipogryfie skrzydła chłoszczą ją po udach, zdawało się zupełnie jej nie przeszkadzać.
Gdy podlecieli już pod właściwe okno, Katherine zastukała w szybę różdżką.
- Ej! Hej!
Julie i Syriusz, spleceni ze sobą jak para ośmiornic, które się ze sobą zderzyły, wyplątali się ze swoich kończyn i podeszli do okna.
- Jak...jak...
- Co to ma być?! - uzupełniła Julie, gapiąc się na hipogryfa osłupiałym wzrokiem.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia. - mówiła Katie natarczywym szeptem. - Dementorzy już idą, poszedł po nich ten kat, Macnair...szybko, szybko!
- Jak mam wam dziękować...
- Uciekaj!
- Ja ci powiem, jak masz dziękować. - odpowiedziała Katherine. - Po prostu napisz czasem, dobra? I nie zapominaj, że masz dzieci, które uratowały ci skórę. Z małą pomocą, oczywiście. - dodała, patrząc na Harry'ego i Hermionę.
- Napiszę, napiszę, możesz być pewna. Nawet szybciej, niż ci się wydaje. - odparł z uśmiechem, sadowiąc się na Hardodziobie.
- Do widzenia... - jęknęła Katie, zarzucając mu ręce na szyję.
- Jesteś wspaniałą dziewczynką. - odpowiedział. - Bardzo cię kocham. Cokolwiek się stanie pamiętaj że masz ojca, który jest z ciebie dumny.
- Będę pamiętać, obiecuję. A ja zawsze dotrzymuję obietnic. - uśmiechnęli się do siebie, jakby to był jakiś żart zrozumiały tylko dla nich dwojga.
- Do widzenia, Katherine. - mruknął, odwracając się do drugiej córki.
Przez moment dziewczyna nie wiedziała, jak się zachować. A potem niespodziewanie uściskała ojca.
- Uważaj na siebie. - wyszeptała. 
Syriusz pocałował Julie jeszcze raz, tylko że namiętniej, spiął Hardodzioba obcasami i odleciał ku wolności.

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 21


Harry jeszcze nigdy nie uczestniczył w tak dziwnym pochodzie. Na przedzie kroczył Krzywołap, z uniesionym dumnie rudym ogonem. Zaraz za nim szybował nieprzytomny Snape, kierowany za pomocą własnej różdżki, którą niósł Syriusz. Zawadzał dosłownie o wszystko, ale Syriusz nie robił absolutnie nic, aby temu zapobiec. Harry szedł tuż obok, a za nimi podążała jak cień Julie, która najwyraźniej wzięła sobie za punkt honoru, by nie oddalać się od męża na więcej niż pięć metrów. Pochłaniała go wygłodniałym wzrokiem i ani na chwilę nie przestawała się uśmiechać. Idący za nią Lupin, Pettigrew i Ron, skuci ze sobą ciężkimi kajdankami, mieli o wiele poważniejsze. Katherine, na spółkę z Hermioną targająca niezdolną do wykonania ruchu Benitę, wbijała wzrok we własne buty i konsekwentnie unikała spojrzenia ojca. Zaciskała usta i wyglądała na porządnie speszoną i zawstydzoną.
Za nią podążali żwawym krokiem Katie i Aaron, całkowicie pochłonięci lekką konwersacją. Chłopak wyglądał na szczęśliwego jak nigdy, ale od czasu do czasu patrzył groźnie na Benitę i wsadzał rękę do kieszeni, jakby chciał pokazać, że w każdej chwili może wydobyć różdżkę i zrobić z niej użytek.
-Wiesz, co to oznacza? - powiedział nagle Syriusz do Harry'ego. - Zdemaskowanie Petera Pettigrew?
- Wiem. Jesteś wolny.
- Tak...ale jestem też...nie wiem, czy ktoś ci powiedział...jestem twoim ojcem chrzestnym.
- Tak, wiem o tym.
-  Twoi rodzice wyznaczyli mnie twoim opiekunem ...na wypadek, gdyby coś im się stało. Mnie i Julie, jeśli o ścisłość chodzi. - ciągnął oschle Syriusz. - Oczywiście zrozumiem, jeśli będziesz wolał zostać u ciotki i wuja...ale gdybyś zechciał mieć drugi dom...
- Co?! Zamieszkać u ciebie? - zapytał Harry, czując jak krew krąży w nim szybciej.
- Nie ma sprawy, przypuszczałem, ze nie będziesz chciał.- powiedział szybko Syriusz. - Pomyślałem tylko, że może...
- Żartujesz? Naturalnie, że chcę opuścić dom Dursleyów! Masz jakiś dom? Kiedy mogę się przenieść?
- Chcesz? Naprawdę?
- No pewnie!
Wtedy Syriusz po raz pierwszy naprawdę się uśmiechnął. Przemiana była uderzająca - jakby zza jakiejś zgorzkniałej maski wyjrzała osoba o dziesięć lat młodsza. Wyglądał na tak szczęśliwego, jak na ślubie Potterów - gdy był wolny, jego przyjaciel żył, a żona była gotowa zrobić dla niego wszystko.
No, to ostatnie akurat było nadal aktualne.
- Słyszałaś, kochanie? - zapytał, oglądając się do tyłu.
- Słyszałam, słyszałam. - odpowiedziała, podchodząc do nich. - Ale chodź tu do mnie jeszcze. Musimy nadrobić zaległości. Mamy ich sporo, a ja raczej prędko nie będę miała dość.
- Na to właśnie liczę. 
Przytulili się do siebie. Snape z całej siły uderzył o coś czołem, ale żadne z nich się tym nie przejęło.
- Em...tato...
Ich namiętny pocałunek (a właściwie całą serię) przerwało chrząknięcie Katherine. Spoglądała na Syriusza niepewnie, a jej skóra miała lekko różowy odcień.
- No, co?
- Ja....ja chciałam cię przeprosić. Za to, że ci nie wierzyłam, że powiedziałam, że ta tragedia Katie to twoja wina i w ogóle za wszystko, co powiedziałam. Bo chyba każde moje skierowane do ciebie słowo było przekręceniem wbitego w serce sztyletu, co?
- Trudno mi zaprzeczyć. - przyznał poważnie Syriusz. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Przepraszam. Teraz już wiem, że po prostu cię potrzebowałam...i nie chciałam się do tego przyznać przed samą sobą. Wiem już, że ty niczego nie chciałeś i że...że nie zrobiłeś nic celowo.
- Musiałbym być szaleńcem, żeby dać się celowo zamknąć do Azkabanu. - powiedział cicho. - Ale dobra, nie mówmy już o tym.
 - Potrzebuję trochę czasu...no wiesz...ale mam nadzieję, że nie będziesz dla mnie zbyt wredny po tych wszystkich odzywkach i tego typu rzeczach.
- Ja? Wredny? Dla ciebie? - powtórzył. - Chyba żartujesz. Córeczko, przecież wiem, jak musiało ci być ciężko. A dam ci tyle czasu, ile zażądasz...kochanie. 
Uśmiechnęła się niepewnie ale Harry był pewien, że ta rozmowa nie przychodzi jej łatwo.
- Ej... - odezwała się po chwili milczenia. - Mówiłeś, że ukrywałeś się w Zakazanym Lesie...
- Bo to prawda.
- Czekaj... - powiedziała zdumionym tonem, wybałuszając swoje blade oczy, jakby zobaczyła żyrafę w getrach. - To ty mnie wtedy uratowałeś!
- Tak, ja. - potwierdził, odwracając wzrok.
- Eee... - teraz jej twarz miała kolor dojrzałych wiśni. - Dzięki...
Harry nie miał pojęcia, o czym mówi Katherine. Postanowił już wkrótce o to zapytać.
(...)
Chmura minęła księżyc. Całą grupę skąpało blade światło 
Lupin wytrzeszczył oczy, które nagle nabiegły krwią. Na twarzy i rękach zaczęły mu wyrastać włosy. Głowa wydłużyła się w pysk, palce zakrzywiły się w pazury...aż w końcu stanął przed nimi monstrualny wilk.
Nie był to jednak koniec kłopotów. Akurat przestało działać zaklęcie unieruchamiające i Benita wysunęła się z omdlewających z wysiłku ramion Katherine. Popatrzyła wielkimi oczami na księżyc, na czoło wystąpiły jej kropelki potu...
I już po chwili wilki były dwa. Nocne powietrze rozdarło mrożące krew w żyłach wycie...
- Julie! - wrzasnął Syriusz do żony, popychając Harry'ego do tyłu.. - Bierz dziewczynki i pozostałych i UCIEKAJCIE! Idź z nimi do zamku...ja przytrzymam Remusa i Benitę!
Zmienił się w wielkiego czarnego psa i rzucił na Lupina. Tymczasem Benita przyczaiła się i wyglądała, jakby miała ochotę zatopić kły w jego szyi...
Harry patrzył, jak Julie cofa się, jej twarz była sina z przerażenia...
Ale zaraz potem strach zastąpiła determinacja. Najwyraźniej nie miała zamiaru dostosować się do życzeń Syriusza. Skoczyła do przodu, w locie przemieniła się w lisa i włączyła się do walki ze złowrogim warknięciem. 
(...(
Syriusz przemienił się z powrotem w człowieka. Czołgał się na kolanach, trzymając się za głowę.
- Nie...- jęczał. - Niee...błagam...
Przez jezioro sunęło ku nim około setki dementorów. Julie starała się wyczarować patronusa, ale paskudna rana na ramieniu oraz pogruchotane palce prawej ręki skutecznie jej to uniemożliwiały.
Natomiast Katie nie zawahała się ani chwili.
- Expecto patronum!
Z jej różdżki wystrzeliło coś wielkiego. Dopiero teraz Harry zobaczył, co to. Pies. Olbrzymi pies popędził ku hordzie dementorów. Kilku z nich się rozstąpiło, ale to było wciąż za mało... 

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 20

Dzisiejsza notka będzie MEEGA długa i w ogóle wszystko się wyjaśni.Przepraszam, że mnie tak długo nie było, ale moje życie było ostatnio pełne burz hormonów i zawirowań emocjonalnych. Enjoy!

Black utkwił w nim spojrzenie. Kontrast był porażający - zapadnięte, przepastne, płonące niewyczerpanym ogniem oczy przewiercały na wylot piwne, okalane gęstymi rzęsami tęczówki, co jakiś czas zezujące łobuzersko na Katie, która kuliła się pod ścianą z paskudnie zaczerwienionymi policzkami, dygotała na całym ciele i wyglądała, jakby chciała umrzeć.
- Nie wiem od czego zacząć. - powiedział w końcu tym ochrypłym, najwyraźniej od dawna nieużywanym głosem.
- Może od tego, czy te historyjki o szczurze zamieniającym się w człowieka albo odwrotnie to nie bełkot szaleńca, któremu od bliskiej obecności demontatorów odbiło. - podpowiedział, uśmiechając się przyjaźnie.
- O, zapewniam cię, że nie.- zaświadczył bardzo pewnym tonem Black i wyciągnął rękę w kierunku Rona. - Zaraz zobaczysz. Chłopcze, daj mi Petera. No już.
Chłopak tylko przycisnął Parszywka jeszcze mocniej do piersi.
- Odwal się. - mruknął. - Chcesz mi powiedzieć, że uciekłeś z Azkabanu tylko po to, żeby dorwać Parszywka? To znaczy... - spojrzał na Harry'ego i Hermionę, szukając w nich oparcia (Katie wciąż zakrywała oczy palcami, a Katherine skrzyżowała ręce na piersi i uparcie wlepiała oczy w ścianę, jakby chciała powiedzieć: "Mnie w to nie mieszajcie, umywam ręce, ja nie mam z tym nic wspólnego."). - No dobra...załóżmy, że ten Pettigrew mógł się zamienić w szczura...skąd on wiedział, którego szukać, skoro tyle lat był zamknięty?
Black wyjął zza pazuchy zeszłorocznego "Proroka" i opowiedział im o swojej współpracy z Krzywołapem. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo na dole usłyszeli jakiś hałas. Najpierw ciężkie kroki, a potem niski głos, który mógł należeć tylko do Benity, siostry Julie:
- Oj, tak, można się było tego po nim spodziewać. Nic się nie zmienił, nic. Wtedy kłamca i szarlatan i teraz kłamca i szarlatan, może być już tylko gorszy. Znowu ją zbałamuci, wykorzysta, oszuka...a skoro urodziła mu dzieciaki, to będzie mógł krzewić swoją tradycję zdradzania, okrucieństwa i niewdzięczności. Już teraz widać, że wdały się w tatusia...już teraz widać, że to małe dziwki...
Katie zerwała się na równe nogi. Drżała, zgrzytała zębami, a wyraz jej twarzy...nie potrafię tego dosadnie opisać, ale mam tu gdzieś odpowiedni obrazek.

Zacisnęła rękę na rączce różdżki i pobiegła ku schodom. Black z Aaronem chwycili ją za ramiona i zaczęli odciągać z powrotem pod ścianę.
- Co ty wyprawiasz?! - zawołał chłopak, wytrzeszczając na nią swoje brązowe oczy.
- Chcę ją zabić! - wrzasnęła dziko, wciąż usiłując się wyrwać. 
- Nie twierdzę, że to zły pomysł. - odparł trzeźwo jej ojciec. - Ale zastanów się, co mówisz. To mistrzyni sztuk czarnomagicznych. Nie pamiętasz, co było ostatnim razem?
Wyglądało na to, że ten argument podziałał. Pozwoliła odwlec się na miejsce i nie stawiała oporu, gdy posadzili ją pod ścianą obok siostry, której trzęsły się kolana i wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpłakać.
A potem Black zrobił ostatnią rzecz, jakiej Harry się po nim spodziewał.
Ukląkł przy Katie i przytulił ją. Wybuchnęła płaczem, mocząc mu obficie rękaw szaty.
- No już... - szepnął miękko. - Już, cichutko...Jestem tutaj, będzie dobrze. Tylko nie daj się jej sprowokować i sama jej nie prowokuj. Zostaw to mnie. Dobrze?
Skinęła głową, ale nie przestawała drżeć i szlochać. Black puścił ją, wstał i spojrzał na drzwi.
Wszyscy usłyszeli ciężkie kroki na schodach. I trzy głębokie oddechy...
Julie uniosła głowę. Twarz miała białą jak ściana. Jej ręka zacisnęła się na czymś, co bez wątpienia było ukrytą w kieszeni różdżką.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i stanęła w nich Benita Sequntioni. 
Była ona tak niepodobna do Julie, że gdyby Harry nie wiedział, że są siostrami, nigdy by się tego nie domyślił. Średniego wzrostu tęga kobieta o ciemnej karnacji, ciemnych, płonących nienawiścią oczach i gładkich, upiętych kruczoczarnych włosach. Jej krzaczaste brwi były trwale zakrzywione, co pogłębiło się jeszcze, gdy zerknęła na Blacka.
- Widzę, że sporo mnie ominęło. - powiedziała ironicznie, rozglądając się i zatrzymując wzrok na nieprzytomnym Snapie i złamanej nodze Rona. W końcu zerknęła na Katie, która trzęsła się, jakby dostała malarii i była zdecydowana patrzeć wszędzie, tylko nie na nią.
- Jak się czujesz? - zapytała kobieta.
Głos drżał dziewczynie w sposób niekontrolowany, gdy zerkała na nią przez palce. 
- Jak śmiesz pytać mnie, jak się czuję, po tym wszystkim, ty...
- Jesteś taka sama, jak ojciec. - warknęła, podchodząc do niej z wyciągniętą różdżką. - Ani krzty wdzięczności i w ogóle jakiegokolwiek szacunku. Ale trudno, masz geny jakie masz i nic się na to nie poradzi. A teraz idziemy. - zerknęła w kierunku przyczajonej na łóżku siostry. - Ty też, Julietta.
Julie zerwała się na równe nogi i wycelowała różdżkę w jej grubą szyję.
- Nie mów do mnie Julietta. - warknęła. - I nie, nigdzie nie idziemy. Co najwyżej ty, tego ci nie bronię.
- Ach, prawda, zapomniałam, że jest tutaj twój ukochany pan morderca. - powiedziała, patrząc z nienawiścią na Blacka. - Ten, za którym wyłaś bez przerwy dniami i nocami przez dwanaście lat. Naprawdę, jak można być tak bardzo zależną, bezwartościową i pozbawioną godności, żeby...
- COŚ TY POWIEDZIAŁA?! - ryknął Black i chciał na nią ruszyć, ale Julie siłą przytrzymała go na miejscu.
- Nie warto, kochanie. - mruknęła. Benita wytrzeszczyła oczy.
- I jeszcze mówisz do niego „kochanie”?! Po tym, jak chciał cię zabić, a potem doprowadził do myśli samobójczych?!
Black rzucił żonie przelotne spojrzenie. Potrząsnęła głową. Usiadła koło niego i dotknęła jego szponiastej ręki.
- Później ci wyjaśnię. – szepnęła poprzez plątaninę jego brudnych włosów.
Benita popatrzyła na nich – na ich splecione dłonie, na pełne wzajemnego zrozumienia spojrzenie, na to, jak oczy Blacka migotały nieznanym blaskiem, a na jego twarzy maluje się coś w rodzaju uwielbienia…
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się, co wyglądało raczej jak obnażenie zębów.
- No już, ucałuj go na pożegnanie. – powiedziała ironicznie. – Następnym razem zrobią to dementorzy.
Katherine wystąpiła do przodu z uniesioną różdżką.
- O, nie. – powiedziała spokojnie. – Ja nie pozwolę. („Katherine, odsuń się! – można było odczytać z ruchu warg Blacka.)
Benita tylko uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Ty mi nie pozwolisz? – prychnęła, podśmiewając się. – Już zapomniałaś, co było zaledwie dwa lata temu?
Katie znowu dostała ataku płaczu i drgawek. Jej czarna bluzka przesiąkła potem.  Aaron starał się ją uspokoić, ale bez najmniejszego rezultatu.
Benita obserwowała to wszystko z okrutnym uśmiechem przylepionym do gęby.
- Jak bardzo jesteś podobna do matki. – powiedziała cicho, z naciskiem. – W mniejszym stopniu, niż do ojca, ale zawsze. Bo oczywiście, najlepiej siąść w kącie i ryczeć, jak bóbr, zamiast stawić czoła swoim problemom. Ale cóż, bycie pozbawioną godności zdzirą, która nie jest w stanie przetrwać bez mężczyzny jest chyba rodzinne…
Beznamiętny głos:
- Crucio.
Stanęła jak wryta, wytrzeszczając swoje okrutne ciemne oczy. A potem zbiło ją z nóg. Zaczęła wrzeszczeć, położyła się na plecach i zaczęła podrygiwać i wierzgać, jakby poddawano ją elektrowstrząsom.
- Wystarczy! – wrzasnęła piskliwym głosem Hermiona, która od dłuższego czasu nie odezwała się ani słowem.
Aaron miał twarz kompletnie nieporuszoną, ale chude palce wciąż zaciskał na różdżce i nie było wątpliwości, że to on rzucił zaklęcie.
- Jak przeprosi, to przestanę. – powiedział spokojnie.
- Przestań TERAZ! – wrzasnęła Julie, wpatrując się z przerażeniem w wykrzywioną bólem twarz siostry. Była blada jak ściana, a jej czoło znaczyły krople potu.
Aaron westchnął.
- No dobrze…ale najpierw…
Wycelował różdżką w gardło Benity, mruknął „Silencio!” i umilkły jej wrzaski. Otwierała i zamykała usta, wierzgała i wytrzeszczała oczy, ale nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Potem wymruczał jeszcze przeciwzaklęcie i przestała się w ogóle ruszać. Rozglądała się tylko nieprzytomnie, wlepiając oczy w Aarona.
- Żeby tylko mi się to nie powtórzyło. – powiedział surowo, celując w nią końcem różdżki, zanim schował ją do kieszeni.
Katherine gapiła się na Aarona. Blade tęczówki pełne były mieszanki szoku i strachu.
- Chryste. – powiedziała zduszonym głosem. – Gdzie ty u diabła się tego nauczyłeś?
Uśmiechnął się do niej mrocznie.
- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą.
Katie już się nie trzęsła ani nie płakała. Jedynie policzki połyskiwały jej jeszcze od świeżych łez.
- Matko. – powiedziała z lekkim uśmieszkiem. – Chyba jednak będę musiała się z tobą umówić na tę randkę. Skoro jesteś w stanie wywierać na mnie takie środki nacisku…
- Co?! – wydawał się dogłębnie poruszony faktem, że coś takiego mogło jej w ogóle przyjść do głowy. – Przecież ja NIGDY bym cię…jak mogłaś tak pomyśleć!
- Młody człowieku. – wycedziła przez zęby Julie, uwalniając Katie od odpowiedzi na to pytanie. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, że zaklęcie, którego dopiero co użyłeś, jest nielegalne?
- A czy pani zdaje sobie sprawę – zapytał głośno, patrząc jej w oczy. – że siedzenie tutaj i migdalenie się ze zbiegłym z więzienia skazańcem jest nielegalne?
Na to nie było już odpowiedzi.
- Wystarczy! – krzyknęła Hermiona. Była blada jak trup. – Czemu torturowałeś tę kobietę? A wy dwie – spojrzała na bliźniaczki. – Czemu go nie powstrzymałyście? I jeszcze się szczerzyłyście?
Faktycznie – gdy Benita wiła się z bólu, usta obu dziewczyn wykrzywiał okrutny, pełen mściwego triumfu uśmiech.
Katherine zazgrzytała zębami. Wyglądała, jakby straciła resztki cierpliwości.
- Czy ty masz w ogóle pojęcie, czemu mogłyśmy przyjść do szkoły dopiero teraz? – zapytała. – Otóż wyobraź sobie, że ta stara wiedźma – łypnęła na leżącą na podłodze Benitę, a w jej bladych oczach czaiła się żądza mordu. – a siostra naszej kochanej matki opiekowała się nami, gdy mama była w tak złym stanie, że nie mogła na nas patrzeć, bo przypominałyśmy jej ojca. W rezultacie wyglądało to tak, że nasza kochana ciocia rozpijała się, wieszała psy na tacie, a jeżeli nie przyznawałyśmy jej racji, to nas torturowała – i to czymś znacznie gorszym od Cruciatusa. W końcu, gdy miałyśmy po jedenaście lat, Katie oberwała tak mocno, że trzeba było ją hospitalizować. Przez dwa lata leżała w szpitalu nic nie mówiąc, jedząc przez rurkę i gapiąc się w sufit. – rzuciła wściekłe spojrzenie Blackowi. – A gdyby ciebie nie zamknęli w Azkabanie, to nic by się nigdy nie stało!
W jego oczach lśniły łzy.
- Katherine, ja nie chciałem. Ja nie chciałem, żeby to tak wyszło. Skąd miałem wiedzieć, że to się tak skończy?
- Skąd miałem wiedzieć? – przedrzeźniła go. – Marne usprawiedliwienie. 
Hermiona wlepiła w nią oczy.
- O mój Boże... - powiedziała cicho. - Przepraszam...ja nie wiedziałam...
Katie uniosła głowę,  którą przez całą opowieść siostry chowała między kolanami. Była szara jak kamień.
- Ludzie nigdy nic nie wiedzą. - powiedziała cicho. - Niczego nie chcą! A jak przychodzi co do czego - mówiła coraz głośniej. - to tylko węszysz, podsłuchujesz i bawisz się w Sherlocka Holmesa! Kogo to obchodzi, że profesor Lupin jest wilkołakiem? Kogo to obchodzi, że mój tatuś uciekł z Azkabanu? W każdą sprawę musisz wpychać ten swój wielki nos?
- Katie. - powiedział cicho Lupin. - Uspokój się. 
Znów ukryła twarz w dłoniach i wybuchła płaczem. Aaron objął ją i przytulił. Normalnie pewnie odepchnęłaby go od siebie, uderzyła i jeszcze rzuciła jakąś kąśliwą uwagę. Ale nie teraz.
- Niech pan opowiada dalej, panie Black. 
Black posłuchał. Wlepił oczy w Harry'ego.
- Namówiłem Jamesa i Lily, żeby swoim Strażnikiem Tajemnicy uczynili Petera, zamiast mnie...tak, to moja wina, wiem o tym...a tej nocy, kiedy zginęli, chciałem sprawdzić Petera, upewnić się, że jest bezpieczny...Ale kiedy dotarłem do jego kryjówki, nikogo w niej nie było. Ani śladu walki. Coś mnie tknęło. A kiedy zobaczyłem ich dom...rozwalony...ich ciała...zrozumiałem, co zrobił Peter. Co ja zrobiłem.
Głos mu się załamał. Odwrócił się. Julie natychmiast zaczęła go pocieszać - gruchała do niego, przytuliła go i pocałowała w nieogoloną szczękę. Za jej plecami Katie zaczęła się krztusić i udawać, że wymiotuje.
- Dość tego. - powiedział w końcu Lupin, a w jego głosie zabrzmiała twarda nuta, jakiej Harry nigdy jeszcze nie słyszał. - Jest jeden sposób, żeby udowodnić wam, że to wszystko prawda. Ron, daj mi tego szczura.
- A co pan zamierza z nim zrobić, jak go panu dam? - zapytał podejrzliwie Ron.
- Zmuszę go do ujawnienia, kim jest. Jeśli jest prawdziwym szczurem, nic mu się nie stanie.
Ron zawahał się, a potem wcisnął Parszywka w jego wyciągniętą rękę. Zwierzątko głośno protestowało piszcząc, wyrywając się i wytrzeszczając maleńkie czarne oczka.
Black podszedł do niego z różdżką Snape'a, którą usłużnie podała mu Julie. Jego wilgotne, zapadnięte oczy płonęły blaskiem. 
- Razem? - zapytał.
- Razem.
Z obu różdżek wytrysnęło niebieskobiałe światło. Parszywek uniósł się w powietrze, gdzie nadal miotał się i wił...Ron wrzasnął...szczur upadł na podłogę...
A potem jego miejsce zajął mężczyzna o szarawej, brudnej skórze i wodnistych oczach. Był bardzo niski, może nawet trochę niższy od wysokiej jak na trzynaście lat Katherine. Wyglądał, jakby w ostatnim czasie bardzo schudł. Harry zauważył, że rzucił szybkie spojrzenie na drzwi.
- R-remus... - nawet głos miał podobny do szczurzego piszczenia. - S-syriusz...Moi przyjaciele...moi starzy przyjaciele...
Z łóżka rozległo się pogardliwe prychnięcie.
- I Julie...piękniejsza, niż...
- Cześć, Peter. - przerwał mu Lupin takim tonem, jakby często widywał szczury zamieniające się w starych szkolnych przyjaciół. - Kopę lat. Ucięliśmy sobie małą pogawędkę, słyszałeś? Na temat tego, co wydarzyło się w noc, kiedy zginęli Lily i James. Oczywiście, mogłeś nie usłyszeć wszystkiego, kiedy miotałeś się po łóżku, przeraźliwie piszcząc...
- Remusie. - powiedział Pettigrew przerażonym głosem, a krople potu pokryły jego ziemistą twarz. - Chyba mu nie wierzysz, co? Próbował mnie zabić...
- Tak mówiono. - odparł Lupin obojętnie. - I właśnie dlatego cię tu ściągnęliśmy. Musimy sobie to wreszcie wyjaśnić, Peter.
- Chce mnie zabić...po raz drugi! Zabił Lily i Jamesa, a teraz chce zabić mnie...musisz mi pomóc, Remusie...
- Nikt cię nie zabije, dopóki nie ustalimy kilku faktów. 
- Co tu jest do ustalania? - zapyta Pettigrew, tym razem zerkając ukradkiem na zabite okno. - Wiedziałem, że ucieknie, żeby mnie zabić! Spodziewałem się tego od dwunastu lat!
- Wiedziałeś, że Syriusz ucieknie z Azkabanu? - zapytał zdumiony Lupin. - Choć nikt tego wcześniej nie dokonał?
- Posiadł moce, o jakich reszta może tylko marzyć! - odparł z pasją Pettigrew. - Założę się, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać nauczył go paru sztuczek! Zresztą powiedz sam - o co on mógł się z Julie kłócić aż tak, żeby groziła mu rozwodem, jeśli
nie o sprzymierzenie z siłami Ciemności?
- Nie no, to jest już przesada.
Julie wstała, podeszła do męża i zmierzyła Pettigrew spojrzeniem pełnym niechęci.
- Syriusz. - powiedziała cicho. - Trzymaj mnie, bo...
Wzięła głęboki oddech i dopiero wtedy zwróciła się do Pettigrew.
- Czy mógłbyś, pęknie proszę, nie mieszać do tego mojego małżeństwa? - wycedziła przez zęby. – Prawda, na tydzień przed tym, jak to się stało parę razy podniosłam na niego głos, ale to nie musi oznaczać, że sprzymierzył się z...
Nagle Black zaczął się śmiać. Julie spojrzała na niego z niepokojem. 
- Voldemort nauczył mnie sztuczek? - zapytał w końcu.
Pettigrew skrzywił się.
- Co, boisz się samego imienia swojego dawnego pana? Nie dziwię ci się. Jego banda nie pała do ciebie miłością, co?
- Nie wiem...o co ci chodzi. - wymamrotał Pettigrew. Pocił się coraz bardziej.
- Chodzi mi o to, czego się dowiedziałem w więzieniu. Oni tam przez sen wykrzykują twoje imię, Peter...
- Jeżeli zwolennicy Voldemorta mieliby mi o co poprzysięgać zemstę, to o to, że przeze mnie jeden z jego największych zwolenników trafił do Azkabanu...jego szpieg, Syriusz Black!
Black ryknął z wściekłości, a Julie syknęła. (...)
- A tak na marginesie. - dodała już spokojniej. - Ostatnio zacząłeś tracić wagę, co Peter? Musiałeś się nieźle przestraszyć, kiedy zobaczyłeś, że dziewczynki przyszły do Hogwartu...
- Nie wiem, o czym ty mówisz. - jęczał przerażony. - Ja nie wiedziałem, że to one, przysięgam...
- A mnie się wydaje, że owszem. - przerwała mu Katherine z uśmiechem. - Przez cały rok, będąc pod postacią szczura, skrzętnie mnie pan unikał, mnie i Katie. Pewnie od razu połapał się pan, kim jesteśmy, co? Po oczach.
- Mnóstwo ludzi ma takie...
- Mnóstwo ludzi ma oczy o identycznym kształcie i kolorze, co on? - wskazała na Blacka. - Nie sądzę.
(...)
- Julie! - jęczał Pettigrew, wijąc się błagalnie u jej stóp. - Julie, chyba mu nie wierzysz, co? To szaleniec...błagam, pomóż mi...
Julie:
-
- Skazałeś kogoś, kogo kocham na dwanaście lat Azkabanu. - wycedziła. - Czy ty wiesz, ile to jest bólu, łez, ile nieprzespanych nocy?! A teraz wijesz mi się u stóp, jak przystało na pozbawionego godności sprzedawczyka i oczekujesz, że pozbawię mojego męża tej chwili satysfakcji, jaka mu się należy po tych nastu latach?
- Katie... - teraz z kolei próbował szczęścia u młodszej odnogi rodziny Blacków. - Błagam cię, nie pozwól im, pomóż mi...
Dziewczyna odtrąciła go nogą i nic nie powiedziała, ale wyraz jej twarzy mówił więcej, niż jakiekolwiek obelgi.
- Katherine! - jęczał, czołgając się do drugiej siostry i chwytając ją za nogę. - Ty jesteś mądra, nie wierz im, pomóż mi...
Delikatnie wysunęła stopę z jego uścisku, pochyliła się i uśmiechnęła.
- Nie mogę ignorować tak oczywistych dowodów, proszę pana. - powiedziała tonem, który wskazywał na to, że bardzo chciałaby to zrobić. Jednakże znany już Harry'emu metaliczny błysk w jej oczach mówił co innego.

No i Fin. Jeszcze raz tysiąckrotnie przepraszam za tydzień zwłoki, ale robiłam, co się dało. Mam nadzieję, że zanadto się na mnie nie obrazicie i nadal będziecie czytać te moje wypociny. Arrivederchi!

 

M.