Znalazła go w korytarzu, jak rysował coś na kawałku pergaminu. Musiał wyczuć, że do niego podeszła (za dużo perfum, przemknęło jej przez głowę) i najpierw szeroko się uśmiechnął, a potem obejrzał ją uważnie od stóp do głów - szuka symptomów działania Amortencji, pomyślała sobie.
- Witam piękną panią. - powiedział, puszczając do niej oko. - I co, smakowały ciasteczka?
Pokręciła głową ze świetnie udawaną imitacją przepraszającego uśmiechu.
- Nie lubię rodzynek. - powiedziała całkowicie bez mrugnięcia okiem i niecałkowicie zgodnie z prawdą.
- O! - na jego twarzy pojawił się widoczny przez kilka setnych sekundy wyraz rozczarowania. - A co lubisz?
- Wiórki czekoladowe. - odpowiedziała po chwili wahania.
- Też je lubię. - uśmiechnął się. - Dobra, muszę sobie zapamiętać, żeby następnym razem utrafić w twoje wykwintne gusta.
- Oj tam zaraz wykwin.... - chciała zażartować, ale nie dokończyła. Bo oto zobaczyła coś, na co czekała już od wielu tygodni.
Za oknem, mokry ze zmęczenia, siedział jej Fulgurignis z listem w dziobie.
- Moja sowa! - zawołała z zaskoczeniem. Poczuła że w środku eksplodowało jej szczęście. Zerknęła szybko w kierunku Aarona. - Nie masz nic przeciwko?
- Pewnie że nie, zobacz co napisali. - odpowiedział i znów zaczął skrobać po pergaminie.
- Cześć maleńki, ale się natyrałeś...co tam masz? - zagruchała troskliwie jak matka, gdy otworzyła okno. Wycieńczony puchacz opuscił kopertę na podłogę.
Pochyliła się z bijącym sercem i otworzyła ją drżącymi palcami...
I znowu spotkał ją bolesny zawód. To nie było to pismo, które tak chciała zobaczyć. To nie było to samo S.
To pismo znała bardzo dobrze, dostała już wiele listów nim napisanym. I nie chciała go więcej oglądać. Treść listu znała na pamięć: "Katie, przepraszam, ale Dora nie chciała się zgodzić...Przecież wiesz, że ona za wami nie przepada...Przykro mi, że musiałaś przeze mnie tyle znosić, ale zrozum - Ona jest najważniejsza..."
Trele morele! Oczywiście, że Ona jest najważniejsza! Pusta jak czekoladowy zając i wredna jak harpia, ale przecież najważniejsza! I każdy kogo Ona nie toleruje, nie ma prawa oddychać tym samym powietrzem, no jakżeby inaczej!
Dlaczego wszyscy mężczyźni jej życia muszą mieć takie zaborcze żony? I czemu odwracali się do niej ogonem akurat wtedy, kiedy ich potrzebowała? Czy musiało tak być?
Wyrażenie "odwrócić się ogonem" do tego stopnia skojarzyło jej się z rodzicami, że znowu przestała nad sobą panować. Zadrżały jej usta, wzięła głęboki wdech.
Fulgurignis zahuczał cicho. Musiał wyczuć, że coś jest nie tak. Pogłaskała go drżącą ręką.
- Nie bój się, maleńki... nie bój nic, wszystko będzie dobrze... - wyszeptała wilgotnym głosem czując, że sama chciałaby wierzyć w to co mówi. - Teraz idź spać, pewnie jesteś wykończony...
Puchacz zahuczał z wdzięcznością. Przypatrywał się jej jeszcze przez chwilę mądrymi żółtymi oczami. A potem zatrzepotał skrzydłami i zniknął w ciemnościach.
Walcząc ze łzami Katie porwała list na drobne skrawki i obróciła się w miejscu. Chciała zaprosić na randkę Aarona w nadziei, że to chociaż trochę odwróci jej uwagę od problemów rodzinnych. Już otwierała usta, ale zobaczyła coś, co dosłownie zwaliło ją z nóg.
A mianowicie Aarona Laundauna całującego się z Parvati Patil.
Dziewczyna obejmowała go za kark, a on błądził rękami w okolicach jej talii. Ssał jej usta z głośnym "mmm", jakby od pół roku się z nią spotykał.
Albo jakby wstąpił w niego niespokojny duch jej ojca.
Nie mogła tego wytrzymać. Wyrwał się jej zduszony okrzyk.
Chłopak wytrzeszczył oczy i oderwał się od ust Parvati z głośnym mlaśnięciem. Dziewczyna miała minę dziecka, które ktoś siłą zmusił do zejścia z konia na karuzeli.
- Daj jeszcze possać język, kochanie. - wyszeptała i pocałowała go w oba policzki.
- Katie! - zawołał przerażony Aaron, rumieniąc się jak wiśnia pod wpływem tych czułości. - To nie jest tak jak myślisz...
- A jak? - warknęła szarooka dziewczyna, wpatrując się w niego tak, jakby zamierzała przegryźć mu gardło. - Bo na moje oko to jest dokładnie tak, jak ja myślę!
- Odczep się od Aarona. - warknęła Parvati. - Był gotów zrobić dla ciebie wszystko, a ty go odtrąciłaś. Tylko ja naprawdę go kocham. I teraz ja się nim zajmę!
Może gdyby nie była tak wyprowadzona z równowagi, te nieprzytomne oczy i rozmarzony głos coś by jej powiedziały. Ale niestety była
- Ach tak? - syknęła, mrużąc oczy tak, że ledwo co widziała. Cofnęła się szybko kilka kroków. - Powodzenia życzę! A ciebie zamierzałam zapytać, czy nie umówiłbyś się ze mną na randkę! - dodała, patrząc wściekłym wzrokiem na Aarona. - Ale jak widzę, najbliższe wieczory masz zajęte!
Nawet nie dała mu odpowiedzieć. Po prostu okręciła się jak fryga, zakryła oczy ręką i znowu się poryczała.
****************
Czekali w klasie na profesora Moody'ego. W końcu nadszedł, postukując drewnianą nogą.
- Uszanowanko, profesorze Fretka. - powiedziała Katherine, uginając lekko kolana. Jeszcze nie mogła zapomnieć, jakie mężczyzna urządził show z Malfoyem w roli głównej.
Moody nie odpowiedział. Postawił na biurku słoik z trzema pająkami i zaczął sprawdzać listę obecności.
- Black...Black... - mruknął pod nosem, zatrzymując kolejno oko na dwóch dziewczynach. - Poznałem waszych rodziców. - powiedział nagle. - Bardzo emocjonalni ludzie...
Katie i Katherine jednocześnie przełknęły ślinę i popatrzyły po sobie. Przez chwilę miały takie miny, jakby chciały zapytać, co to znaczy, ale po namyśle uznały chyba, że lepiej siedzieć cicho. Moody klasnął w ręce.
- Porozmawiamy dzisiaj o Zaklęciach Niewybaczalnych. - oświadczył. Tu i ówdzie rozległy się szmery. - Kto potrafi wymienić jakieś?
Ron podniósł rękę.
- No więc...tata kiedyś mi o jednym mówił...Imperius czy jakoś tak...
- Ty pewnie jesteś synem Artura Weasleya, co? - zagrzmiał Moody. - Twój ojciec wyciągnął mnie z nie lada kłopotów parę dni temu...Zaklęcie Imperius. Przysporzyło Ministerstwu niemałych kłopotów...Zobaczcie.
Wyciągnął jednego pająka ze słoja, wycelował w niego różdżką i mruknął "Imperio!"
Stawonóg zaczął robić różne dziwne rzeczy: zwinął się w kłębek i zaczął toczyć jak piłeczka, zaczął stepować, uniósł się w powietrze i wylądował we włosach Katherine, która zaczęła wrzeszczeć...Kilka osób zaczęło się śmiać.
- To wcale nie jest śmieszne, idioci! - warknęła Katie, która miała śmiertelnie poważną minę, a nawet trochę zbladła. - Gdyby ktoś zmusił was do takich rzeczy, też byście tak rżeli?
Śmiech natychmiast zamarł.
Moody cofnął zaklęcie.
- Klątwa Imperius przysporzyła kiedyś Ministerstwu niemało kłopotów. - powiedział zupełnie opanowanym tonem. - Ci, którzy w służbie Czarnego Pana robili naprawdę okropne rzeczy zarzekali się, że zostali do nich zmuszeni właśnie za pośrednictwem Imperiusa. I nie sposób było sprawdzić, kto mówi prawdę, a kto nie. Dlatego MUSICIE wiedzieć. MUSICIE być na to przygotowani. Musicie być przygotowani na to, że ktoś z waszej najbliższej rodziny może w każdej chwili rzucić się wam do gardła. STAŁA CZUJNOŚĆ!!! - ryknął, aż wszyscy podskoczyli.
Zaległa cisza wypełniona szmerami i niespokojnym zerkaniem po sobie. Moody odchrząknął.
- Dobrze...czy ktoś zna jakieś inne?
Nikt jakoś nie kwapił się do udzielenia odpowiedzi. W końcu Neville podniósł rękę.
- Jest jeszcze...zaklęcie Cruciatus. - powiedział bardzo cichym głosem.
- Ach tak...zaklęcie Cruciatus. - koślawe wargi Moody'ego wykrzywił równie koślawy uśmiech. - Ty pewnie jesteś Longbottom, co? Tak, Cruciatuis...paskudna sprawa. Zobaczcie.
Wyciągnął drugiego pająka, magicznie go powiększył i mruknął: Crucio! Pająk zaczął się miotać i zwijać z bólu.
- Nie! - zawołała Katherine.
Wszyscy na nią spojrzeli. Stała przy ławce, blada jak trup, z oczami wyłażącymi z orbit. Wargi i podbródek drżały jej, jakby była epileptyczką. Katie natomiast skuliła się na krześle, jakby się bała że ktoś ją uderzy.
- Przepraszam. - powiedziała wyższa dziewczyna, oblewając się szkarłatnym rumieńcem. Opuściła się wolno na krzesło i wbiła martwy wzrok w kant ławki.
- Dobrze... - powiedział Moody. - Jest jeszcze jedno zaklęcie, najgorsze. Kto potrafi je wymienić?
Hermiona bardzo, bardzo powoli podniosła rękę.
- Avada kedavra. - powiedziała ze ściśniętym gardłem.
- Ach... - Moody uśmiechnął się, jeszcze szerzej niż przy Cruciatusie. - Tak, ostatnie i najgorsze. Avada Kedavra. Zaklęcie uśmiercające.
Wyciągnął ze słoika ostatniego pająka, który próbował uciec, jakby dobrze wiedział, co go czeka. Położył go na biurku i mruknął:
- Avada Kedavra!
Katherine odchyliła się do tyłu na krześle i zamknęła na chwilę oczy, jakby nie chciała zobaczyć tego, co się stanie. Ale inni zobaczyli.
Błysnęło zielone światło, rozległ się świst i pająk padł martwy na grzbiecie. Moody strzepnął go i podjął:
- Klątwa Avada Kedavra to najgorsze, co was może spotkać. I nie ma na to żadnego przeciwzaklęcia. Dlatego musicie być czujni. Musicie być przygotowani. STAŁA CZUJNOŚĆ! - ryknął, znów prowokując wszystkich do uderzenia o sufit.
Resztę lekcji spędzili na sporządzaniu notatek na temat Zaklęć Niewybaczalnych. Gdy rozległ się dzwonek, wszyscy spakowali swoje rzeczy i wyszli z klasy, a następnie zaczęli wymieniać wrażenia na temat niezwykłej lekcji.
- Widzieliście te drgawki?
- A kiedy go uśmiercił...
- No...tak po prostu...
Harry miał wrażenie, że wszyscy rozmawiają o tym, jak o wyjątkowo interesującym widowisku. Nie dało się jednak nie zauważyć, że co najmniej dwie osoby nie widziały w tym nic śmiesznego.
Katherine stała pod ścianą z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu. Wpatrywała się pustym wzrokiem w jakiś punkt przed sobą i zdawała się nic nie widzieć. Katie stała obok gapiąc się na własne buty, a łzy ciekły jej ciurkiem. W końcu dziewczyna odwróciła się i odeszła, zapominając nawet o zamordowaniu wzrokiem Harry'ego.
- Katherine, wszystko w porządku? - zapytała Hermiona, gdy razem z Ronem i Potterem do niej podeszli.
- Taak... - odpowiedziała cichym, obojętnym tonem. - Po prostu mi się to wszystko przypomniało..."Kim był twój ojciec?! Kim był twój ojciec, mała żmijo?!"
Harry zamarł. Po raz pierwszy Katherine z tyloma szczegółami wspominała piekło, które ciotka zgotowała jej w dzieciństwie.
- Och...tak mi przykro, Katherine... - powiedziała ze współczuciem Hermiona. Dziewczyna zerknęła na nią spode łba.
- Akurat za wiele to twoje współczucie nie pomogło. - warknęła. - No w każdym razie nie zmieniło faktu, że doświadczyłam na własnej skórze skutków wszystkich Zaklęć Niewybaczalnych...z wyjątkiem oczywiście Avada Kedavra. Ale gdybym ja albo gdyby Katie stała te parę metrów bardziej w lewo, to nie moglibyśmy sobie tak swobodnie rozmawiać.
Harry zdębiał. Nie chciał już tego słuchać, chciał żeby już przestała, ale ona mówiła dalej. Najwyraźniej dusiła to w sobie od wielu lat.
- Benita posługiwała się Imperiusem, żeby zmusić nas do powtarzania, że tata był, delikatnie mówiąc, ostatnim draniem. Dlatego tak nienawidziła Katie - bo z Imperiusem można walczyć. Katie to opanowała i bez przerwy powtarzała, że tatuś był dobrym człowiekiem. Obrywała Cruciatusem dwa razy częściej, ale i tak obstawała przy swoim. W końcu zawlokło ją to na oddział zamknięty, ale obrywała też czymś gorszym, ha! O wiele gorszym. Przy tym czymś Cruciatus był jak skok do sadzawki w upalny dzień. I tylko to, że zdołałam uwierzyć, że to wszystko co ona mówiła było kłamstwem pozwoliło mi jakoś przejść nad tym do porządku dziennego. Tylko wiara w miłość taty powstrzymuje mnie od siądnięcia w kącie i wypłakania sobie oczu na śmierć. Bo zgadnijcie, kto praktycznie cały czas musiał wtedy pilnować, żebyśmy nie pomarły z głodu, co?
Nic nie powiedzieli. Bo nic nie chciałoby im przejść przez gardło. Zresztą co mieliby w takiej sytuacji powiedzieć?
- Posłuchajcie. - podjęła nagle Katherine, a w jej głosie zabrzmiała ostra nuta. - W każdym razie gdyby mojemu ojcu coś się stało...na przykład gdyby dorwali go dementorzy...to gdybym złapała tego, co jest za to odpowiedzialny...nie odpowiadałabym za siebie. Po prostu rzuciłabym na niego Impedimento, a potem zrobiłabym mu to samo, co kiedyś zrobiono mojej siostrze...ale nie popełniłabym błędu Benity. Zakatrupiłabym gada, zanim ktokolwiek by go znalazł...i rzuciła na siebie Obliviate.
Gdy Harry usłyszał tę straszną deklarację, po prostu go zatkało. Kiedy Katherine odeszła, wpatrywał się uparcie w węgieł, za którym zniknęły jej plecy, a w głowie kołatała mu się jedna myśl: ona wie.