niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 39

Wszystko zaczęło się od tego wyjca.
Harry spokojnie sobie jadł śniadanie, kiedy ze strumienia sowiej poczty podleciała do niego jakaś płomykówka o rudawym upierzeniu, ze szkarłatną kopertą w dziobie. Upuściła ją wprost w płatki śniadaniowe i szybko odleciała.
- To wyjec? - wytrzeszczyła oczy Hermiona.
- Od kogo może być? - zastanawiał się Ron. - Zalazłeś komuś za skórę, Harry?
- Chyba nie...
Tymczasem Katherine zastygła z łyżką pełną płatków kukurydzianych w połowie drogi do ust.
- To była Carmensita. - powiedziała z lekkim przerażeniem. - Sowa mamy.
-  I co z tego? - Harry nic nie rozumiał. Nie przypominał sobie żadnego incydentu, podczas którego mógłby "zaleźć za skórę" Julie, jak to ujął jego piegowaty poplecznik.
- O, człowieku. - blada dziewczyna zamachała ręką. - Nie ma nic gorszego, niż wyjec od mojej matki. Lepszy już Azkaban, ja ci to mówię.
- Jeśli jesteś ciekaw dlaczego, możesz otworzyć. - dodała Katie, której na ustach wykwitł drapieżny uśmiech. - To i tak zaraz się sfajczy.
Faktycznie, koperta zaczęła dymić.
Harry otworzył ją drżącymi palcami...i natychmiast zrozumiał, o co chodziło Katherine. 
Jeszcze nigdy nie słyszał, żeby Julie krzyczała - a robiła to w sposób naprawdę straszny. Jej magicznie nagłośniony głos wywrzaskiwał po hiszpańsku rzeczy, których on nie rozumiał, ale nie trzeba było mieć mózgu Einsteina, żeby domyślić się, że to wiązanka obelg i przekleństw.
Katie, która z początku zatykała uszy rękami, w pewnym momencie przybrała skupiony wyraz twarzy. Sprawiała wrażenie, jakby chłonęła każde słowo, a w miarę tego chłonięcia wpatrywała się w Harry'ego coraz podejrzliwiej. 
Gdy Julie już się wywrzeszczała, Harry popatrzył na dziewczynę.
- Eee, Katie...ty znasz hiszpański, nie? Mogłabyś mi to przetłumaczyć? 
- Mogłabym. - odpowiedziała niebezpiecznie spokojnym głosem. - Tak dosłownie to będzie "Posłuchaj ty mały bip bip, co mu się wydaje, że dla niego wszyscy w ogień skoczą, jeżeli przez ciebie cokolwiek mu się stanie, to przyjdę, wydłubię ci oczy i wepchnę ci je przez pępek do brzucha, żeby ostatnią rzeczą, jaką zobaczysz, był widok mnie wypruwającej ci flaki, rozumiesz bip bip?!!!!!!!" - wzięła głęboki oddech. - Czy ja się w końcu do jasnej cholery dowiem, o czym my nie wiemy?

****************

- A więc to tak. - powiedziała Katherine tonem osoby, która ma za chwilę zejść na zawał. - Napisałeś mu...napisałeś, że boli cię blizna. Ach, ty idioto. Ty skończony idioto. 
Był już wieczór. Harry trzymał w dłoni list od Syriusza. Katherine stała u szczytu schodów do dormitorium dziewczyn. Wyglądała, jakby miała ochotę zeżreć go na kolację. Zanim Harry zdążył choćby pomyśleć, była już przy nim. 
-  Czy ty zdajesz sobie sprawę, co teraz będzie? - wycedziła przez mocno zaciśnięte zęby, trzymając go za kołnierz szaty i praktycznie dmuchając mu w twarz. - On wrócił do Hogsmeade. a to znaczy, że mogą go dorwać dementorzy. Jeżeli cokolwiek mu się stanie, będziesz za to odpowiedzialny, a ja cię zakatrupię. Uprzedzam cię - znam zaklęcia, których twój mały móżdżek nigdy nie był i nie będzie w stanie ogarnąć, więc lepiej miej się na baczności. Ro - zu - miesz?
Puściła go i wściekła poszła do dormitorium dziewczyn. Przyczajona w kącie pokoju wspólnego Katie wyglądała na zbyt wkurzoną, żeby coś powiedzieć. 
- Mogłam się domyślić. - powiedziała w końcu cicho. - Mogłam się domyślić, że to twoja robota, Potter. Od początku mi tobą zalatywało. Aż tak bardzo się uparłeś, żeby mi zabrać? Wiesz, co ci powiem? - powiedziała takim tonem, jakby chciała go ostrzec, ze jeśli jej odpowie, skończy jako risotto. - W tym momencie wylazł z ciebie cały twój egoizm. Wyobraź sobie, że mnie w wakacje też nie było lekko, ale mu się nie skarżyłam, bo nie chciałam, żeby nadstawiał karku. A ty poleciałeś do niego z pierwszym bólem głowy i pchnąłeś wprost w ramiona dementorów!
 - Ej, nie przesadzaj, dobra? - oburzył się Harry, czując że ogarnia go złość. - To nie był żaden ból głowy. Rozbolała mnie blizna, a bolała mnie ostatnim razem, kiedy w szkole ukrywał się Voldemort. Nic dziwnego, że się przestraszyłem, nie?
- Fakt, nic dziwnego. - prychnęła z sarkazmem Katie. - A do mnie dobierał się zalany w trupa facet, któremu własna matka oddała mnie pod opiekę. Ale nie powiedziałam nic własnemu ojcu, bo go kocham i przede wszystkim chcę go chronić. Aż tu nagle dowiaduję się, że jakiś idiota ściągnął go tu i naraził na niebezpieczeństwo, bo rozbolała go jakaś stara szrama. Nic dziwnego, że się zdenerwowałam, nie?
Po tych słowach trzasnęła drzwiami od dormitorium dziewczyn, zostawiając go z otwartą gębą. 

3 komentarze:

  1. Kochana Marleno!
    Po pierwsze chciałam Cię przeprosić, że tak długo mnie tu nie było, ale nie miałam dostępu do neta.
    Po drugie rozdział genialny! A jakże by inaczej...
    Te groźby Julie... Sama się przestraszyłam. I bardzo dobrze! Katherine ma rację. Ciekawa jestem jak to wszystko się potoczy... Czy Łapa wpłynie jakoś na córki i na żonę? ( o ile na nie da się jakoś wpłynąć...).
    Podsumwując rozdział super. Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co rozumiesz pod pojęciem "wpłynąć", Doreczko?

      Usuń
    2. Rozumiem przez to, że mógłby im wyjaśnić żeby zostawiły Harry'ego w spokoju bo to nie jego wina czy coś w tym stylu.

      Usuń

Akwizytorom dziękujemy