sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 14

Pyszczki moje kochane, wróciłam, natchniona i pełna energii. Jest tylko jedno małe ale - nie widzę tu żadnych komentarzy! Bardzo mi zależy na waszych opiniach, dlatego dodam kolejną notkę tylko wtedy, jeśli pod tą będą minimum trzy. A jeśli nie, to gdzieś  na tyn globie zapłacze panda!















Naprawdę, komentujcie!

Marta

**********************

Oczy wszystkich zwróciły się na Katherine, która zagryzła wargi i uparcie wpatrywała się w ścianę.
Jej siostra wyglądała, jakby trafił ją przysłowiowy szlag. Wytrzeszczyła oczy, szczęka jej opadła, a drobne krople potu pokryły całe czoło.
- Panno Black. - odezwała się w końcu profesor McGonagall - Czy to prawda?
- Myśli pani, że gdyby tak było, tobym się przyznała? - odparła prowokująco. Harry patrzył na nią. Stała tam, wyniosła i dumna, z twarzą z kamienia i rękami na piersi. Nie próbująca nawet zaprzeczyć, że przed chwilą ucinała sobie pogawędki z psychopatycznym mordercą. Na tej masce było jednak widać pewne rysy. Dało się zobaczyć niechęć i frustrację na pozornie spokojnej twarzy. Oraz złość i irytację. Tak, to na pewno.
- Zamknij się! Zamknij się, idiotko! - warknęła Katie, gdy odzyskała zdolność mówienia. Profesorka transmutacji nie zwróciła na to uwagi, a gdy przemówiła, głos miała zaskakująco łagodny.
- Dziewczyno, nie bądź głupiutka. Przecież tu chodzi o twoje bezpieczeństwo...
Harry nigdy wcześniej nie widział jej tak zbulwersowanej. Pobladła, na jej policzkach pojawiły się rumieńce, a oczy pojaśniały.
- "Bezpieczeństwo"? Bezpieczeństwo? A kim pani jest, żeby decydować, co jest dla mnie bezpieczne? Ja tak naprawdę nigdy nie będę bezpieczna, chyba że w grobie! 
Profesor McGonagall zacisnęła usta w bardzo cienką linię.
- Panno Black, no jak ty się odzywasz? Masz u mnie szlaban!
- No i dobrze! Gwiżdżę na to! Szkoda, że Black jest już daleko stąd, bo inaczej po podrzynał by wam gardła!
- Zaraz, zaraz. - odezwała się arbitralnie Katie, jakby chcąc zapobiec dalszym kłótniom i bawiąc się w adwokata. - Black. No właśnie. Twierdzisz, że moja siostra z nim rozmawiała. To dość poważne oskarżenie. A o czym z nim rozmawiała według ciebie? - spytała Rona.
- Najpierw odchrząknęła, a potem, kiedy już na nią spojrzał, powiedziała: "No, no, ładne rzeczy. Nie wiem, w co ty pogrywasz,, ale mnie w to nie wciągaj". - odpowiedział natychmiast rudzielec.
Cisza była przejmująca. Rozległ się tylko trzask, gdy dłoń Katie wylądowała na woskowatym policzku Katherine. Później zagniewana dziewczyna potrząsnęła głową i ciskając oczami pioruny wyszła przez dziurę w portrecie. 
Nikt nie próbował jej powstrzymać.


************************

Gdy pewnego wieczoru Harry wracał z wizyty u Hagrida, usłyszał czyjeś kroki i trzask łamanych gałązek. 
- Kto tu jest? - zapytał, wyjmując różdżkę spod peleryny.
Żadnej odpowiedzi.
- Expeliarmus
- Ej!
Natychmiast rozpoznał ten intonowany głos. Usłyszał odgłos różdżki upadającej na ściółkę.
- Myślisz, że jak się ukrywasz pod pelerynką, to się nie skapnę, że mnie szpiegujesz?
- Wcale cię nie szpieguję. - obruszył się Harry. - Masz manię prześladowczą?
- Każdy jest w jakiś sposób szalony. - odparła Katie. - A ja mam święte prawo mieć manię prześladowczą po tym, co przeszłam.
- A cóż takiego przeszłaś? - Harry ściągnął pelerynę i uniósł brwi.
- Moja sprawa! - warknęła.
- Co tu robisz?
- Widzisz, znowu zaczynasz.
- Powiesz mi czy nie?
- To samo co ty. - stwierdziła. - Byłam odwiedzić Hagrida.
- Po co?
- Żeby pocieszyć Dziobka. Markotnieje ostatnio.
- Nie wierzę ci za grosz.
- No i dobrze, możesz nie wierzyć.
- Wredna z ciebie dziewczyna.
- Dzięki za komplement.
Harry odwrócił się i odszedł, nakładając pelerynę-niewidkę. Gdy obejrzał się ostatni raz, zobaczył jak jej duże oczy, odbijające światło księżyca przepatrują rozmaite krzaki, a wargi układają się w słowo: tato.

środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 13

Harry rzucił się na łóżko. Pogrzebał w szafce i znalazł to, czego szukał: fotografię ślubną swoich rodziców. Pochodziła ona z albumu, który Hagrid podarował mu w pierwszej klasie.
Ojciec uśmiechał się wesoło, trzymając swą świeżo poślubioną małżonkę za rękę. Matka stała obok, promieniejąc szczęściem. A koło nich...
Tak, to musiał być on. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Harry nigdy dotąd nie zwracał na niego uwagi i gdyby nie usłyszał tego, co usłyszał, w życiu by go nie rozpoznał.
Na tym zdjęciu Black nie miał chudej, wynędzniałej twarzy,  zmatowiałych włosów i woskowatej skóry. Przeciwnie, był całkiem przystojny i co jakiś czas mrugał łobuzersko. 
A kto stoi obok? Zaraz, zaraz...
Harry przyjrzał się bliżej i aż go zamurowało.
U boku Blacka stała Katie. A przynajmniej tak mu się wydawało za pierwszym razem. 
Gdy przyjrzał się uważniej, zdał sobie sprawę ze swojej pomyłki.
Kobieta stojąca u boku zbiega była młoda - mogła mieć najwyżej 19 lat. Miała niezwykle elegancką suknię, komponującą się idealnie z jej szczupłą sylwetką. Wzdłuż dekoltu widać było liczne marszczenia. Długie włosy, spadające jej na ramiona były rozwiane i poprzeplatane miniaturowymi różyczkami. 
Trzymała Blacka za ramię i wyglądała na naprawdę szczęśliwą; śmiała się radośnie, mrużyła oczy, co jakiś czas zerkając na swojego towarzysza. I to, jak na niego patrzyła...
Harry'emu zadźwięczały w uszach słowa: Nigdy nie widziałam, żeby kobieta była do tego stopnia uzależniona od mężczyzny...jak od narkotyku..
Tak, to musiała być jego żona - Harry wątpił, by siostra mogła patrzeć na niego w ten sposób. Dziwne, bo nie wyglądała wcale na przeklętą. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie spełnionej i szczęśliwej. Ale z drugiej strony, co on tam wiedział?
Zatrzasnął album i położył się spać.


**********************

Nastał dzień Bożego Narodzenia. Harry jak zwykle dostał ręcznie robiony sweter i ciasteczka, pseudo prezent od Dursleyów, oraz...
Owinięta w papier leżała Błyskawica, miotła, którą Harry widział w wakacje w sklepie z markowym sprzętem do quiditcha. Ta, o której tak marzył...
Ronowi oczy wyłaziły z orbit.
- Od kogo to dostałeś?
- Nie wiem...
- I nie było żadnej kartki?
Harry przetrząsnął całe opakowanie.
- Nic.
- Stary, przecież to jest Błyskawica...Miotła o standardzie międzynarodowym!
- Wiem.
- Kto mógł ci to kupić? I skąd wiedział, że straciłeś swoją miotłę?
- Pojęcia nie mam.
- Dziwna sprawa, co?
- Tak. - przyznał Harry. - Bardzo dziwna...

***********************

Gdy weszli do Wielkiej Sali, zobaczyli, że zamiast wszystkich stołów czterech domów na środku pomieszczenia stoi jeden długi stolik, przy którym siedzieli Dumbledore, McGonagall, Snape oraz kilkoro uczniów. Pozajmowali miejsca.
Naprzeciwko nich siedziała ubrana i uczesana Katherine Black, która z wyrazu twarzy przypominała głaskanego kota. Delektowała się sokiem dyniowym i wyglądała na zadowoloną z życia.
Ogólną świąteczną sielankę przerwało wejście Katie. Była blada jak trup, a biała koszula nocna spływała aż do kostek. Włosy były niepoukładane, oczy szeroko otwarte, a usta zastygłe w wyrazie błogiego zdumienia.
- Co jest? - zapytała Katherine. Gdy nie uzyskała żadnej odpowiedzi, podeszła do siostry i delikatnie nią potrząsnęła. - Kat, co się dzieje?
Dziewczyna wlepiła w nią swe nieprzytomne spojrzenie.
- Nic... - powiedziała słabym głosem. - Tylko po prostu...życie jest takie piękne.
Taka odpowiedź bynajmniej nie uspokoiła Katherine.
- Co ty...  - nagle coś błysnęło w jej oczach. - Chyba nie powiesz mi, że... 
Pokręciła głową. Harry odniósł wrażenie, że widzi samotną, bezkształtną łzę spływającą po jej policzku.
- Lepiej. Jest jeszcze lepiej! - powiedziała ochrypłym szeptem.
Snape cały czas badawczo im się przyglądał, mrużąc swe świdrujące czarne oczy. A Harry odnotował pewien szczegół: gładki złoty łańcuszek zdobiący szyję Katie.  Nie zdążył zauważyć, co na nim wisi, bo schowała naszyjnik za koszulę nocną.

***********************
- Co się dzieje?
- Kto tak wrzeszczał?
- Syriusz Black!
- Co?
- SYRIUSZ BLACK! - darł się Ron. - Rozchlastał zasłony! Obudził mnie!
- Niech ktoś idzie po profesor McGonagall!
Opiekunka Gryfonów pojawiła się niebawem.
- Co tu się dzieje? - zapytała surowo.
- Pani profesor, Syriusz Black! Stał nade mną z nożem, kiedy się obudziłem!
- Weasley, musiało ci się coś przyśnić...
-  Nie, pani profesor, nic mi się nie przyśniło! To naprawdę był on!
Odbyło się przesłuchanie Sir Codagana, podczas którego potwierdził on, że wpuścił Blacka do wieży. Profesor McGonagall sprowadziła wszystkich do pokoju wspólnego. Gdy ukazały się również rozespane dziewczęta, Ron spojrzał na Katherine z przerażeniem w oczach.
- Ona z nim ROZMAWIAŁA! - wrzasnął, celując w nią palcem. - Rozmawiała z Blackiem przez ten krótki moment, zanim uciekł!

wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział 12

Jakiś czas wcześniej

Harry poczuł przenikliwe zimno. Przestał myśleć. Znowu usłyszał krzyki. Zdążył zobaczyć tylko wielkiego czarnego psa o ostrych zębach stojącego na trybunach i triumfalny błysk w oczach Katie.
A potem to już nic nie było.

******************

Zaczął się grudzień. Za pasem były Święta Bożego Narodzenia. Wszyscy cieszyli się na nadchodzące z tego powodu atrakcje - wspaniałe dekoracje, wystawną ucztę, a przede wszystkim kilku dni czasu wypranego całkowicie z prac domowych i jakichkolwiek innych obowiązków.
Nawet Harry, który był bardzo przygnębiony po stracie swojego Nimbusa Dwa Tysiące, nauczył się od nowa uśmiechać. Gnębiło go co prawda coś jeszcze - tuż przed Świętami miała się odbyć kolejna wycieczka do Hogsmeade. Myśl o tym, że będzie znów włóczył się samotnie po zamku, podczas gdy inni będą śmiać się, rozmawiać i chodzić po sklepach powodowało u niego mdlące uczucie w żołądku, ale starał się na tym nie skupiać.
Pewnego dnia, gdy Harry wraz z Ronem i Hermioną zmierzał na ostatnią przed feriami lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami, wszyscy troje usłyszeli jeden dźwięk: odgłos czyichś miękkich łap zapadających się w śniegu.
Był pewny, że ujrzy wielkiego czarnego psa, który był przyczyną już tylu nieszczęść...Ale nie. Zobaczył ni mniej ni więcej, tylko:

Niezbyt duży lis o szpiczastych uszach, olśniewająco białej sierści i nader rozumnych oczach. Harry odniósł wrażenie, że lustruje go wzrokiem - prześlizguje się po potarganych czarnych włosach, patrzy w zaskakująco zielone oczy by w końcu spocząć na jego bliźnie.
Zobaczył coś przyjaznego w tym spojrzeniu - współczucia...zrozumienia?
Zwierzę musiało zauważyć, że się przygląda, bo gwałtownie odskoczyło w tył i dało nura  w pobliskie krzaki.
- Lis polarny? - zdziwiła się Hermiona. - Tutaj?
- Co chcesz, Hermiono. - mruknął Ron.
- To, że te zwierzęta nie występują w naszym klimacie. Tylko tam, gdzie jest zimno. Na Alasce...
- Może ten wyemigrował.
- Lisy polarne nie migrują!
Harry nie miał głowy przysłuchiwać się ich kłótniom. Bardziej interesowało go zachowanie tego niezwykłego stworzenia.
Mógłby bowiem przysiąc, że lis puścił do niego oko.

***********************

Ron i Hermiona znów poszli odwiedzić Hogsmeade. Harry odwrócił się, gotów podjąć kolejną włóczęgę po zamku, kiedy usłyszał, że ktoś syczy i woła jego imię.
- Harry! Harry!
Zobaczył piegowatą twarz George'a wychylającą się z pustej klasy. Wszedł do środka.
- Co...
- Mamy dla ciebie prezent gwiazdkowy. - powiedział Fred.
- Chcemy ci to dać, zanim sani pójdziemy. - dodał George.
- Ale co...
Harry patrzył, jak jeden z bliźniaków z czcią wyjmuje zza pazuchy kawałek pergaminu i kładzie go na biurku nauczyciela.
- To tajemnica naszego sukcesu.
- Taki stary kawałek pergaminu?
George spojrzał na niego z oburzeniem.
- Stary kawałek pergaminu! - obruszył się Fred.
A potem stuknął w wolumin różdżką i powiedział:
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Na pergaminie zaczęły pojawiać się słowa:

Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa  i Rogacz, a także pani Kita

Zawsze uczynni czarodziejskim psotnikom

Mają zaszczyt przedstawić

MAPĘ HUNCWOTÓW

Słowa zatarły się, a ich miejsce zajął zarys Hogwartu i przylegających do niego błoni. Najbardziej niezwykłe były jednak kropki, każda opatrzona napisanym maleńkimi literami imieniem i nazwiskiem. Poruszały się po mapie, ilustrując położenie poszczególnych osób. Dumbledore przechadzał się po swoim gabinecie, Irytek grasował w sali na trzecim piętrze, a Aaron Laundaun uganiał się jak opętany za czymś, co, jak Harry się przekonał, było Katie Black we własnej osobie.
- To Hogwart! - powiedział zdumiony.
- Tja. - mruknął George.
- Gwizdnęliśmy ją Filchowi. - dodał  Fred.
- W pierwszej klasie.
- Oddajemy ci ją z żalem, ale i tak znamy już wszystko na pamięć.
- Tobie przyda się bardziej niż nam.
- Bo ma coś, co pomoże ci dostać się do Hogsmeade. - ciągnął George. - Pokazuje wszystkie tajne przejścia.
- Filch zna cztery z siedmiu, ale kilka jest zawalonych
- Polecamy ci to tutaj. - George wskazał odpowiednie miejsce. - W garbie jednookiej wiedźmy. Prowadzi prosto do Miodowego Królestwa. 
- A kiedy skończysz jej używać, powiedz "Koniec psot" i zrobi się biała.
Harry podziękował i wyszedł na korytarz.
Wszyscy wiedzą, co się stało potem.

******************
 - No dobrze. - powiedziała Madame Rosmerta. - Może powiedzielibyście mi w końcu, co tu się dzieje?
Ona, Hagrid, McGonagall, Flitwick i Knot zajęli miejsca przy pustym stoliku.
- Potterowie doskonale zdawali sobie sprawę, że Sami-Wiecie-Kto na nich poluje. - zaczęła profesor transmutacji. - Potrzebowali solidnego zabezpieczenia. Postanowili użyć zaklęcia Fideliusa. 
- Zaklęcie Fideliusa to bardzo potężna magia, polegająca na złożeniu sekretu w głowie jednej osoby, zwanej Strażnikiem Tajemnicy. - pospieszył z dygresją profesor Flitwick. - Tylko od tej osoby zależy, czy ów sekret pozna drugi człowiek.
- I Black był Strażnikiem Tajemnicy Lily i Jamesa?
-  Aa, pewnie. - ciągnęła profesor McGonagall. - Był przecież ich najlepszym przyjacielem, pamiętasz?
- Jasne, że pamiętam. - odparła Madame Rosmerta. - On i James wszędzie chodzili razem, zawsze mnie rozśmieszali.
- Można było pomyśleć, że Black i Potter to bracia! - dodał zapalczywie Knot. - Doszło do tego, że został ojcem chrzestnym Harry'ego!
Harry zamarł pod stołem.
- Czyli to Black był Strażnikiem Tajemnicy? - upewniła się raz jeszcze Madame Rosmerta.
- Tak. I to on doniósł o kryjówce Potterów Sami-Wiecie-Komu. - oświadczyła posępnie profesor McGonagall.  - Był jego szpiegiem przez cały rok, zanim wydało się to wszystko. Zaczął go potem poszukiwać Peter Pettigrew.
 - Peter Pettigrew? - powtórzyła Madame Rosmerta. - Czy to ten mały, gruby chłopak, który zawsze łaził za Syriuszem Blackiem?
- Tak, on. Wydedukował, że za śmierć Jamesa i Lily odpowiada Black i zaczął go szukać w pojedynkę. - odparł Knot.
Profesor McGonagall wydmuchała nos.
- Osaczył go w mugolskiej dzielnicy. Byłem wtedy zastępcą dyrektora Departamentu magicznych wypadków i katastrof,  widziałem, jak to wyglądało. To my osaczyliśmy Blacka, a to, co zrobił...śni mi się do tej pory. Lej pośrodku ulicy, mugole wrzeszczą, a ten stoi na środku ulicy i się śmieje...Pettigrew umarł śmiercią bohatera. Jego palec wsadzili do szkatułki i razem z Orderem Merlina odesłali jego matce. Może to ją chociaż trochę pocieszyło... 
- Głupi chłopak z tego Pettera, oj, jak głupi... - rozkleiła się profesor McGonagall. - Powinien to zostawić ministerstwu.
- A jak poradziła sobie z tym Julie? - spytała Madame Rosmerta.
Zapadło grobowe, smutne milczenie, jakby zapytała o kogoś zmarłego.
- Julie miała najgorzej.
Powiedział to głos niski i kobiecy, z bardzo silnym hiszpańskim akcentem.
- Panie ministrze, chyba nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Benita Sequntioni. Black jest - niech  mi Bóg wybaczy - moim szwagrem.
- Żartuje pani! - zawołał poruszony Knot.
- Nie, nie żartuję. - odpowiedziała posępnie Benita. - Rosmerto, pani profesor, pamiętacie Julie?
Madame Rosmerta uśmiechnęła się mimo woli
- Julie Sequntioni...Słodka, opalona, popularna,,,Syriusz był dla niej całym światem. Wszędzie widywano ich razem.
- Właśnie. Oj tak, oj tak. - sposępniała jeszcze bardziej. - "Był dla niej całym światem". Takie podejście nie zmieniło się nawet po ukończeniu szkoły. Chyba ją przeklął...albo dał jakiś wyjątkowo silny miłosny eliksir. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby kobieta była do tego stopnia uzależniona od mężczyzny...jak od narkotyku. - zrobiła krótką pauzę. - A ja ją ostrzegałam...nawet jak jeszcze byłyśmy kompletnie smarkate...i okazuje się,że miałam rację!
Głos jej się załamał. Zgromadzeni poruszyli się niespokojnie.
- Panno Sequntioni, niech nam pani opowie. Może pani ulży.
Benita ochoczo przystała na tę propozycję.
- Julie poznała tego gnoja, kiedy miała jedenaście lat. - zaczęła. - Już wtedy wydał mi się dziwny, podejrzany. Zbyt robiony na miarę, jak dla Julie.  Od razu wiedziałam, że to typek spod ciemnej gwiazdy! Wiedziałam, że będą kłopoty! Mówię jej, żeby trzymała się od niego z daleka, ale ona - zakochana idiotka - nawet nie chciała o tym słyszeć. I tak z dnia na dzień coraz bardziej się do niego zbliżała. Coraz więcej psychozy było w tym, jak na niego patrzyła. Coraz mniej czułości, a coraz więcej dzikości, pożądania, chorej obsesji. W końcu w wieku szesnastu lat uciekła z domu. I wiedzą państwo, gdzie po raz kolejny ją zobaczyłam? Na weselu.
- Nie może być! - powiedziała Madame Rosmerta. Benita kontynuowała:
- Ten szarlatan oświadczył się jej zaraz po ukończeniu szkoły. A w sierpniu już brali ślub. Mieszkała u niego już przedtem. Jak ją tam odwiedziłam, to się przekonałam, że jest jeszcze gorzej. Nic tylko Syriusz to, Syriusz tamto...Jakby zapomniała, że ma jakieś życie poza nim.
- Straszne.
- Ale po trzech latach zaczęła chyba przełamywać to, czym ją omamił. Coraz częściej się kłócili. A kiedy zaczęła się ta afera z Fideliusem, to nie było dnia żeby się nie kłócili. Julie była mądra, wie pani, i chyba zwietrzyła, co się święci. A w tę pamiętną Noc Duchów, dzień upadku Czarnego Pana, cisnęła mu oskarżenia prosto w twarz i zagroziła, że od niego odejdzie. Nie spodobało mu się to, więc próbował ją zabić.
- CO TAKIEGO?!
- Byłam akurat u nich, jak to się stało.Julie wrzeszczała, że mu na coś nie pozwoli i żeby choć raz pomyślał o niej. On tylko się roześmiał i powiedział "Jest wiele rzeczy, których nie rozumiesz, kochanie". Potem usłyszałam huk i wrzask. Wchodzę do pokoju, a Julie leży...nieprzytomna...na szczęście oddychała. A ten sadysta prysnął...
- To okropne.
- Nie to było najgorsze. Powinni ją państwo zobaczyć, kiedy przyszło zawiadomienie o aresztowaniu. Rzuciła się na podłogę, zaczęła szlochać i krzyczeć, że ona w to nie uwierzy, że jej Syriusz jest niewinny i że to wszystko kłamstwa.
- No więc tak to było, Rosmerto. - powiedziaał Knot i wyszli razem z Benitą. Harry, roztrzęsiony i drżący, ukryty pod peleryną-niewidką, poszedł ich śladem.