wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział 12

Jakiś czas wcześniej

Harry poczuł przenikliwe zimno. Przestał myśleć. Znowu usłyszał krzyki. Zdążył zobaczyć tylko wielkiego czarnego psa o ostrych zębach stojącego na trybunach i triumfalny błysk w oczach Katie.
A potem to już nic nie było.

******************

Zaczął się grudzień. Za pasem były Święta Bożego Narodzenia. Wszyscy cieszyli się na nadchodzące z tego powodu atrakcje - wspaniałe dekoracje, wystawną ucztę, a przede wszystkim kilku dni czasu wypranego całkowicie z prac domowych i jakichkolwiek innych obowiązków.
Nawet Harry, który był bardzo przygnębiony po stracie swojego Nimbusa Dwa Tysiące, nauczył się od nowa uśmiechać. Gnębiło go co prawda coś jeszcze - tuż przed Świętami miała się odbyć kolejna wycieczka do Hogsmeade. Myśl o tym, że będzie znów włóczył się samotnie po zamku, podczas gdy inni będą śmiać się, rozmawiać i chodzić po sklepach powodowało u niego mdlące uczucie w żołądku, ale starał się na tym nie skupiać.
Pewnego dnia, gdy Harry wraz z Ronem i Hermioną zmierzał na ostatnią przed feriami lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami, wszyscy troje usłyszeli jeden dźwięk: odgłos czyichś miękkich łap zapadających się w śniegu.
Był pewny, że ujrzy wielkiego czarnego psa, który był przyczyną już tylu nieszczęść...Ale nie. Zobaczył ni mniej ni więcej, tylko:

Niezbyt duży lis o szpiczastych uszach, olśniewająco białej sierści i nader rozumnych oczach. Harry odniósł wrażenie, że lustruje go wzrokiem - prześlizguje się po potarganych czarnych włosach, patrzy w zaskakująco zielone oczy by w końcu spocząć na jego bliźnie.
Zobaczył coś przyjaznego w tym spojrzeniu - współczucia...zrozumienia?
Zwierzę musiało zauważyć, że się przygląda, bo gwałtownie odskoczyło w tył i dało nura  w pobliskie krzaki.
- Lis polarny? - zdziwiła się Hermiona. - Tutaj?
- Co chcesz, Hermiono. - mruknął Ron.
- To, że te zwierzęta nie występują w naszym klimacie. Tylko tam, gdzie jest zimno. Na Alasce...
- Może ten wyemigrował.
- Lisy polarne nie migrują!
Harry nie miał głowy przysłuchiwać się ich kłótniom. Bardziej interesowało go zachowanie tego niezwykłego stworzenia.
Mógłby bowiem przysiąc, że lis puścił do niego oko.

***********************

Ron i Hermiona znów poszli odwiedzić Hogsmeade. Harry odwrócił się, gotów podjąć kolejną włóczęgę po zamku, kiedy usłyszał, że ktoś syczy i woła jego imię.
- Harry! Harry!
Zobaczył piegowatą twarz George'a wychylającą się z pustej klasy. Wszedł do środka.
- Co...
- Mamy dla ciebie prezent gwiazdkowy. - powiedział Fred.
- Chcemy ci to dać, zanim sani pójdziemy. - dodał George.
- Ale co...
Harry patrzył, jak jeden z bliźniaków z czcią wyjmuje zza pazuchy kawałek pergaminu i kładzie go na biurku nauczyciela.
- To tajemnica naszego sukcesu.
- Taki stary kawałek pergaminu?
George spojrzał na niego z oburzeniem.
- Stary kawałek pergaminu! - obruszył się Fred.
A potem stuknął w wolumin różdżką i powiedział:
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Na pergaminie zaczęły pojawiać się słowa:

Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa  i Rogacz, a także pani Kita

Zawsze uczynni czarodziejskim psotnikom

Mają zaszczyt przedstawić

MAPĘ HUNCWOTÓW

Słowa zatarły się, a ich miejsce zajął zarys Hogwartu i przylegających do niego błoni. Najbardziej niezwykłe były jednak kropki, każda opatrzona napisanym maleńkimi literami imieniem i nazwiskiem. Poruszały się po mapie, ilustrując położenie poszczególnych osób. Dumbledore przechadzał się po swoim gabinecie, Irytek grasował w sali na trzecim piętrze, a Aaron Laundaun uganiał się jak opętany za czymś, co, jak Harry się przekonał, było Katie Black we własnej osobie.
- To Hogwart! - powiedział zdumiony.
- Tja. - mruknął George.
- Gwizdnęliśmy ją Filchowi. - dodał  Fred.
- W pierwszej klasie.
- Oddajemy ci ją z żalem, ale i tak znamy już wszystko na pamięć.
- Tobie przyda się bardziej niż nam.
- Bo ma coś, co pomoże ci dostać się do Hogsmeade. - ciągnął George. - Pokazuje wszystkie tajne przejścia.
- Filch zna cztery z siedmiu, ale kilka jest zawalonych
- Polecamy ci to tutaj. - George wskazał odpowiednie miejsce. - W garbie jednookiej wiedźmy. Prowadzi prosto do Miodowego Królestwa. 
- A kiedy skończysz jej używać, powiedz "Koniec psot" i zrobi się biała.
Harry podziękował i wyszedł na korytarz.
Wszyscy wiedzą, co się stało potem.

******************
 - No dobrze. - powiedziała Madame Rosmerta. - Może powiedzielibyście mi w końcu, co tu się dzieje?
Ona, Hagrid, McGonagall, Flitwick i Knot zajęli miejsca przy pustym stoliku.
- Potterowie doskonale zdawali sobie sprawę, że Sami-Wiecie-Kto na nich poluje. - zaczęła profesor transmutacji. - Potrzebowali solidnego zabezpieczenia. Postanowili użyć zaklęcia Fideliusa. 
- Zaklęcie Fideliusa to bardzo potężna magia, polegająca na złożeniu sekretu w głowie jednej osoby, zwanej Strażnikiem Tajemnicy. - pospieszył z dygresją profesor Flitwick. - Tylko od tej osoby zależy, czy ów sekret pozna drugi człowiek.
- I Black był Strażnikiem Tajemnicy Lily i Jamesa?
-  Aa, pewnie. - ciągnęła profesor McGonagall. - Był przecież ich najlepszym przyjacielem, pamiętasz?
- Jasne, że pamiętam. - odparła Madame Rosmerta. - On i James wszędzie chodzili razem, zawsze mnie rozśmieszali.
- Można było pomyśleć, że Black i Potter to bracia! - dodał zapalczywie Knot. - Doszło do tego, że został ojcem chrzestnym Harry'ego!
Harry zamarł pod stołem.
- Czyli to Black był Strażnikiem Tajemnicy? - upewniła się raz jeszcze Madame Rosmerta.
- Tak. I to on doniósł o kryjówce Potterów Sami-Wiecie-Komu. - oświadczyła posępnie profesor McGonagall.  - Był jego szpiegiem przez cały rok, zanim wydało się to wszystko. Zaczął go potem poszukiwać Peter Pettigrew.
 - Peter Pettigrew? - powtórzyła Madame Rosmerta. - Czy to ten mały, gruby chłopak, który zawsze łaził za Syriuszem Blackiem?
- Tak, on. Wydedukował, że za śmierć Jamesa i Lily odpowiada Black i zaczął go szukać w pojedynkę. - odparł Knot.
Profesor McGonagall wydmuchała nos.
- Osaczył go w mugolskiej dzielnicy. Byłem wtedy zastępcą dyrektora Departamentu magicznych wypadków i katastrof,  widziałem, jak to wyglądało. To my osaczyliśmy Blacka, a to, co zrobił...śni mi się do tej pory. Lej pośrodku ulicy, mugole wrzeszczą, a ten stoi na środku ulicy i się śmieje...Pettigrew umarł śmiercią bohatera. Jego palec wsadzili do szkatułki i razem z Orderem Merlina odesłali jego matce. Może to ją chociaż trochę pocieszyło... 
- Głupi chłopak z tego Pettera, oj, jak głupi... - rozkleiła się profesor McGonagall. - Powinien to zostawić ministerstwu.
- A jak poradziła sobie z tym Julie? - spytała Madame Rosmerta.
Zapadło grobowe, smutne milczenie, jakby zapytała o kogoś zmarłego.
- Julie miała najgorzej.
Powiedział to głos niski i kobiecy, z bardzo silnym hiszpańskim akcentem.
- Panie ministrze, chyba nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Benita Sequntioni. Black jest - niech  mi Bóg wybaczy - moim szwagrem.
- Żartuje pani! - zawołał poruszony Knot.
- Nie, nie żartuję. - odpowiedziała posępnie Benita. - Rosmerto, pani profesor, pamiętacie Julie?
Madame Rosmerta uśmiechnęła się mimo woli
- Julie Sequntioni...Słodka, opalona, popularna,,,Syriusz był dla niej całym światem. Wszędzie widywano ich razem.
- Właśnie. Oj tak, oj tak. - sposępniała jeszcze bardziej. - "Był dla niej całym światem". Takie podejście nie zmieniło się nawet po ukończeniu szkoły. Chyba ją przeklął...albo dał jakiś wyjątkowo silny miłosny eliksir. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby kobieta była do tego stopnia uzależniona od mężczyzny...jak od narkotyku. - zrobiła krótką pauzę. - A ja ją ostrzegałam...nawet jak jeszcze byłyśmy kompletnie smarkate...i okazuje się,że miałam rację!
Głos jej się załamał. Zgromadzeni poruszyli się niespokojnie.
- Panno Sequntioni, niech nam pani opowie. Może pani ulży.
Benita ochoczo przystała na tę propozycję.
- Julie poznała tego gnoja, kiedy miała jedenaście lat. - zaczęła. - Już wtedy wydał mi się dziwny, podejrzany. Zbyt robiony na miarę, jak dla Julie.  Od razu wiedziałam, że to typek spod ciemnej gwiazdy! Wiedziałam, że będą kłopoty! Mówię jej, żeby trzymała się od niego z daleka, ale ona - zakochana idiotka - nawet nie chciała o tym słyszeć. I tak z dnia na dzień coraz bardziej się do niego zbliżała. Coraz więcej psychozy było w tym, jak na niego patrzyła. Coraz mniej czułości, a coraz więcej dzikości, pożądania, chorej obsesji. W końcu w wieku szesnastu lat uciekła z domu. I wiedzą państwo, gdzie po raz kolejny ją zobaczyłam? Na weselu.
- Nie może być! - powiedziała Madame Rosmerta. Benita kontynuowała:
- Ten szarlatan oświadczył się jej zaraz po ukończeniu szkoły. A w sierpniu już brali ślub. Mieszkała u niego już przedtem. Jak ją tam odwiedziłam, to się przekonałam, że jest jeszcze gorzej. Nic tylko Syriusz to, Syriusz tamto...Jakby zapomniała, że ma jakieś życie poza nim.
- Straszne.
- Ale po trzech latach zaczęła chyba przełamywać to, czym ją omamił. Coraz częściej się kłócili. A kiedy zaczęła się ta afera z Fideliusem, to nie było dnia żeby się nie kłócili. Julie była mądra, wie pani, i chyba zwietrzyła, co się święci. A w tę pamiętną Noc Duchów, dzień upadku Czarnego Pana, cisnęła mu oskarżenia prosto w twarz i zagroziła, że od niego odejdzie. Nie spodobało mu się to, więc próbował ją zabić.
- CO TAKIEGO?!
- Byłam akurat u nich, jak to się stało.Julie wrzeszczała, że mu na coś nie pozwoli i żeby choć raz pomyślał o niej. On tylko się roześmiał i powiedział "Jest wiele rzeczy, których nie rozumiesz, kochanie". Potem usłyszałam huk i wrzask. Wchodzę do pokoju, a Julie leży...nieprzytomna...na szczęście oddychała. A ten sadysta prysnął...
- To okropne.
- Nie to było najgorsze. Powinni ją państwo zobaczyć, kiedy przyszło zawiadomienie o aresztowaniu. Rzuciła się na podłogę, zaczęła szlochać i krzyczeć, że ona w to nie uwierzy, że jej Syriusz jest niewinny i że to wszystko kłamstwa.
- No więc tak to było, Rosmerto. - powiedziaał Knot i wyszli razem z Benitą. Harry, roztrzęsiony i drżący, ukryty pod peleryną-niewidką, poszedł ich śladem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Akwizytorom dziękujemy