niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział 17

Tak, moi kochani. To TEN rozdział. Wielka Konfrontacja, Moment Przełomowy - chwila, na którą szykowałam się, odkąd założyłam tego bloga. Kurtyna w górę!

- Harry...chyba jesteśmy we Wrzeszczącej Chacie.
- Też mi się tak wydaje.
Katherine rozglądała się wokół wielkimi oczami. Oddychała szybko, serce tłukło się w jej piersi.
- O matko... - powiedziała cicho.
I wtedy zobaczyli kulącego się pod ścianą, bladego jak papier Rona. Krzywił się z bólu, a jego noga sterczała pod dziwnym kątem.
- Ron, nic ci nie jest?
- Gdzie jest ten pies?
- To nie jest pies...Harry, to pułapka...
- Co...
- To nie jest pies...tylko animag...
Bliźniaczki uskoczyły pod ścianę na ułamek sekundy przed tym, jak ciemna postać zatrzasnęła z hukiem drzwi.
Był to wysoki i bardzo chudy mężczyzna. Jego czarne, brudne, zmatowiałe włosy sięgały aż do pasa. Skóra tak mocno opinała się na twarzy, że przypominała nagą czaszkę. Gdyby nie przenikliwe oczy płonące w głębokich oczodołach, można by go uznać za trupa.
Przed nimi stał Syriusz Black.
- Expeliarmus! - zawołał ochrypłym głosem, celując w nich różdżką Rona.
Różdżki powylatywały Harry'emu i Hermionie z rąk. Black złapał je zręcznie w powietrzu. Katherine jakimś cudem (patrz niewerbalna tarcza) udało się zablokować zaklęcie. Black podszedł do niej.
- Oddaj to.
- Nie. - pokazała mu język i schowała różdżkę do tylnej kieszeni spodni.
Westchnął ciężko.
- Bardzo nie chciałbym zabijać tej nocy więcej osób, niż to będzie konieczne. Dlatego dobrze ci radzę, oddaj to po dobroci.
- A ile będzie konieczne? - zainteresowała się. 
- Tylko jedno morderstwo. - odrzekł Black, szczerząc zeby.
- Tylko jedno? - prychnęła. - Patrzcie go, ostatnio zabił 13 i pół osoby, a teraz chce tylko jedną! Z niego to jest faktycznie dobry samarytanin, ja pierdzielę.
Zbiła go z pantałyku.
- Jak to pół?
-  Normalnie. Zabiłeś też praktycznie mamę. Bo nie da się określić życiem tego, co wiodła przez ostatnie dwanaście lat. Ona już nie żyła, raczej wegetowała. Jak szczypiorek.
Jakiś smutek pojawił się na jego twarzy. 
- Katherine, to nie moja wina. Nie chciałem tego. Poza tym to nie było tak. Nie rozumiesz...
Harry nie wiedział, co oznacza ta wymiana zdań, ale nie obchodziło go to. Po prostu rzucił się na Blacka z pięściami, a w głowie kołatała mu się jedna myśl. Powalić, zabić, udusić, pomścić rodziców. Powalić, zabić, udusić, pomścić rodziców.
Być może Black nie przewidział, że Harry może zrobić coś aż tak głupiego, w każdym razie nie zdążył podnieść różdżki. Po kilku minutach gorączkowej szarpaniny obaj wpadli na ścianę...
Harry zaczął tłuc Blacka, jak się dało. W końcu chwycił swoją różdżkę i wycelował ją w pierś zbiega.
- Chcesz mnie zabić, Harry? - wyszeptał poobijany mężczyzna.
- Zdradziłeś moich rodziców. - wydyszał zielonooki chłopak.
- Nie przeczę...ale musisz mnie wysłuchać. Będziesz żałował, jak mnie nie wysłuchasz. Nie rozumiesz...
Harry nie zamierzał dłużej tego słuchać. Od rzucenia zaklęcia dzieliły go sekundy...
I właśnie wtedy ktoś wpadł do pokoju. Ktoś, a raczej "coś' - Harry zobaczył tylko rozmazany biały kształt. Odwrócił się i zobaczył tego lisa, którego widok tak zdziwił Hermionę. Teraz jego sierść była lekko przybrudzona, a oczy płonęły.
Następna scena tak Harry'ego zaskoczyła, że aż opuścił różdżkę.
Lis z pełną premedytacją, podszedł do Blacka i obwąchał jego rękę.
Black zapatrzył się w zwierzę jak w obrazek święty.
- Julie - wyszeptał ochryple.
Lis spojrzał na niego nieufnie. O ile oczywiście lisy mogą tak robić.
- Julie, przepraszam. Wybacz mi, proszę. To nie miało tak być. Ja nie chciałem. Wybacz mi,. Julie...
Lis tylko wydał z siebie jęk i polizał go po ręce. Harry ze zdumieniem zobaczył łzy cieknące z ciemnych oczu.
- Teraz już będzie dobrze. - odezwał się znowu i podrapał pieśca pod brodą. - Zobaczysz, Julka. Będzie dobrze.
Lis pisnął żałośnie.
- Poza tym ja tego nie zrobiłem. - ciągnął. - Prawda, zachowałem się jak zwyrodnialec, ale TEGO nie zrobiłem. Sama zobacz.
Lis powoli odwrócił łeb. Nagle zjeżył się cały, przysiadł gotowy do skoku, a spomiędzy jego zębów wydobył się syk.
I wtedy do pokoju wpadł ktoś jeszcze. Lupin.
- Gdzie on jest, Syriuszu?
Black oderwał rękę i wzrok od lisa, a wskazał na Rona. Parszywek wciąż miotał się  i piszczał.
Lupin wytrzeszczył oczy.
- Ale jakim cudem dotąd się nie ujawnił? Chyba że...chyba że zamieniliście się...nic mi nie mówiąc...
Black kiwnął głową. Lis przysiadł na tylnych łapach i ani na chwilę nie spuszczał z niego wzroku.

Uwaga, teraz kursywą zaznaczę cytaty z książki Rowling.

(...) To wilkołak!
- Refleks szachisty pod respiratorem. - mruknęła Katherine.
- (...)To w ogóle nie jest szczur.
(...)
- Animag. (...) Nazywa się Peter Pettigrew. 

4 komentarze:

  1. ja też długo czekałam na ten rozdział. Jest super. Wiedziałam, że Syriusz nie zraniłby Julie celowo. Mam nadzieję, że się pogodzą. Weny ~Tini

    OdpowiedzUsuń
  2. Suuuuuuper! Bardzo mi się podobało! Cudownie, że Julie i Syriusz w końcu się spotkali. Pozostaje mi czekać na kolejną notkę. Weny życzę ~Dorcas

    OdpowiedzUsuń
  3. A co mi tam, wrzucę dzisiaj:) I zdradzę wan tajemnicę. Ja tą historię obmyślam sobie, odkąd czytałam "Więźnia Azkabanu" - dokładniej od tego momentu, który widzicie powyżej. Teraz tylko przelewam swoje fantazje na "papier".~Marta

    OdpowiedzUsuń

Akwizytorom dziękujemy