Przy śniadaniu rozegrała się bardzo dziwna scena.
Zaczęło się od tego, że Fulgurignis sunął ku bliźniaczkom wśród ogólnego szumu sów roznoszących poranną pocztę. W szponach niósł zwykłą białą kopertę.
Jednak siostry zachowały się, jakby była wyszywana złotem. Jakby zawierała najlepszą, najistotniejszą dla nich wiadomość na świecie.
Treść musiała uszczęśliwić je jeszcze bardziej, bo Katie krzyknęła i w zachwycie przycisnęła sobie liścik do piersi, jak bezcenny skarb.
I wtedy z kieszeni Rona wystawił głowę Parszywek. Najwyraźniej się obudził i znęciły go różne smakowite wonie wynikające ze śniadania.
W każdym razie, gdy tylko zobaczył puchacza, wytrzeszczył oczka, wydał z siebie serię przeraźliwych pisków i rzucił się do ucieczki.
- Nie! - wrzasnął Ron. Spróbował go dosięgnąć, ale szczur zaskakująco sprawnie biegł między pucharami i talerzami. Sowy innych uczniów huczały i wyciągały do niego szpony.
Już zeskoczył na podłogę...
- Mam cię!
Katherine przydepnęła mu ogon, uniemożliwiając dalszą ucieczkę. Parszywek panicznie prężył się i wyrywał, usiłując wydostać się z tej pułapki.
Dziewczyna pochyliła się i wróciła do stołu Gryfonów ściskając go mocno, żeby znowu nie uciekł.
- No co się tak wyrywasz, już dobrze, Ignis poszedł się nażreć...Auć, przestań mnie tak drapać, ręce mam przez ciebie całe zakrwawione...proszę.
Ostatnie słowa wypowiedziała do Rona, który natychmiast wsadził Parszywka z powrotem do kieszeni.
- Dzięki.
- Nie ma za co. - odpowiedziała półprzytomnie.
Myślami była jednak zupełnie gdzie indziej.
Harry włóczył się po korytarzu sfrustrowany i smętny, że nie może zwiedzać osławionych sklepów wioski Hogsmeade. Co prawda pozostawała jeszcze uczta w Noc Duchów, ale miała się odbyć dopiero wieczorem.
Nie miał pojęcia, co zrobić z wolnym czasem...
- Harry! Harry!
Drzwi na korytarzu były otwarte. Spoglądał na niego Lupin.
- Nie poszedłeś do Hogsmeade?
Harry pokręcił głową.
- Nie miałem podpisanego pozwolenia.
- Może wstąpiłbyś do mnie na chwilę?
Harry wzruszył ramionami i wszedł za Lupinem do miejsca, które okazało się jego gabinetem. W kącie w akwarium siedział druzgotek.
- Harry, mam tylko herbatę w torebkach, ale...chyba masz już dość fusów?
- Skąd pan o tym wie?
- Od profesor McGonagall.
Rozległo się pukanie.
- Proszę wejść! - zawołał Lupin.
To była Katie.
- Przepraszam, że przeszkadzam...
- A, to ty! Wchodź, wchodź. Właśnie piliśmy sobie herbatę. Też chcesz?
- Poproszę. - odpowiedziała grzecznie, sadowiąc się koło Harry'ego.
Postawił przed nią kubek gorącej herbaty.
- Co cię do mnie sprowadza?
- Eem... - zastanowiła się przez chwilę. - Ja chciałam się spytać...a co to jest?!
Odskoczyła wpatrując się w druzgotka, który wywinął kozła i pogroził jej pięścią.
- Druzgotek. Demon wodny, który łapie nieostrożnych nurków. - odpowiedział Lupin. - Będziemy o nim mówić na najbliższych lekcjach.
- Właśnie się tak zastanawiałam - powiedziała popijając herbatę i uśmiechając się. - Do kiedy nasze lekcje będą obejmowały praktykę? Chcemy być z siostrą przygotowane.
Harry odebrał to, widocznie zgodnie z jej intencjami, jako dobrze zamaskowany i subtelny komplement. Lupin widać odczuł to samo, bo odwzajemnił uśmiech.
- Tak długo, jak to będzie możliwe.
- I dobrze... - wymruczała z półprzymkniętymi oczami. - I bardzo dobrze..
- Kim jest twój ojciec? - wypalił Harry.
Sam nie wiedział dlaczego to powiedział. Po prostu od jakiegoś czasu go to gryzło.
Całe zrelaksowanie się ulotniło. Wyprostowała się, zesztywniała, a szare oczy pozostały czujne i zbulwersowane.
- Mój ojciec nie żyje. - powiedziała dziwnie sztucznym, drewnianym głosem. - Zamordowali go zwolennicy Voldemorta, kiedy byłam mała. Za dobrze go nie pamiętam.
- A czemu dopiero teraz przyszłaś do szkoły?
- Byłam chora. Bardzo chora. - odpowiedziała wymijająco.
A potem wyszła z gabinetu Lupina, niemalże trzaskając drzwiami.
Było już po uczcie. Ruszyli do wieży Gryffindoru. Okazało się, że przed portretem Grubej Damy ustawiła się kolejka. Zrezygnowani ustawili się w niej. W końcu Percy nadszedł, przecisnął się i powiedział ostro:
- Niech ktoś pójdzie po profesora Dumbledore'a. Szybko.
Okazało się, że Gruba Dama zniknęła, a sam portret został pocięty.
- Trzeba ją odnaleźć! - powiedział stanowczym tonem dyrektor, gdy wreszcie nadszedł
- Powodzenie murowane! (...) O tak, wasza profesorsko-dyrektorska mość. Bardzo się rozzłościł, kiedy nie pozwoliła mu wejść.
Irytek wywinął kozła i wyszczerzył do Dumbledore'a zęby spomiędzy własnych nóg.
- Ale się wściekł ten Syriusz Black!
Katherine przesunęła się do przodu. Wyglądała z jakiegoś powodu na bardzo z siebie zadowoloną.
Harry odnotował coś jeszcze.
Katie nie było nigdzie. Chociaż przed chwilą stała tuż obok niego.
Wesołych świąt!
piątek, 18 kwietnia 2014
wtorek, 15 kwietnia 2014
Rozdział 9
Wrzesień powoli mijał. Robiło się coraz zimniej, a na drzewach można było zobaczyć coraz więcej kolorowych liści. Hermiona urabiała się po łokcie, Ron starał się nadrobić zaległości z pracą domową, a Harry leżał rozparty na fotelu w pokoju wspólnym i rozmyślał.
Przed oczami stanęła mu scena z lekcji eliksirów, która miała miejsce zaraz po tym, jak Malfoy wrócił ze skrzydła szpitalnego. Mieli wtedy przygotowywać eliksir powodujący kurczenie się ludzi i zwierząt. A Malfoy - symulant jak zawsze - wyolbrzymił swoją pokaleczoną rękę, wskutek czego Harry musiał obrać mu figę, Ron posiekać korzonki stokrotek, a jedna z sióstr Black - nie pamiętał już, która - pociąć dżdżownice. Nie wyglądała ona na zadowoloną z roli, jak ona to określiła "posługaczki" i zabierała się do tego z możliwie najmniejszym entuzjazmem. Rzecz w tym, że kiedy Aaron Laundaun zaczął szturchać Katie w łopatki, widać coś w niej pękło, bo chwyciła swój nożyk, obcięła głowę jednej z dżdżownic i cisnęła ją Malfoyowi prosto w oko. Katherine natomiast, dla której taki manewr widać coś znaczył, nadepnęła mu na stopę.
Malfoy zawył i odskoczył od stołu. Jedno oko trzymał cały czas zamknięte, a zdrową ręką trzymał się za duży palec u nogi.
- BLACK! - wrzasnął Snape. - Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów! Idziemy do dyrektora!
Aaron wstał i ruszył do drzwi.
- A ty gdzie się wybierasz?
- No do dyrektora.
- Siadaj na miejsce! To one mają iść do dyrektora!
- Obie? - zdziwiła się Katherine.
- Tak! Obie!
- A to bardzo przepraszam, panie profesorze. - kontynuował Aaron, nie ruszając się z miejsca. - Ale musiałem chodzić do dyrektora już tyle razy, że działam odruchowo.
Snape złapał obie bliźniaczki za karki i wyprowadził na korytarz.
Harry dobrze rozumiał ich motywy. Dlaczego postąpiły tak, a nie inaczej. O ile się orientował, między nimi a Hardodziobem wytworzyła się głęboka więź emocjonalna.
Od Dumbledore'a wróciły jakieś takie odmienione. Pokonane, zmęczone. Po prostu smutne. Jak ktoś, kto właśnie się dowiedział, że mimo wszelkich starań nie osiągnie celu. W kółko wysyłały jakieś listy, a gdy Fulgurignisa nie było wśród porannej poczty, miały łzy w oczach.
Harry'emu nagle, ni z gruszki ni z pietruszki przypomniało się zwierciadło Ain Eingarp, na które natrafił w pierwszej klasie. Powodowało ono, że widziało się to, czego od zawsze pragnęło się najbardziej.
"Ciekawe co zobaczyłyby one." - pomyślał Harry. Później zastanowił się - zresztą nie on jeden - kim są tajemnicze bliźniaczki i dokąd znajomość z nimi go zaprowadzi.
Przed oczami stanęła mu scena z lekcji eliksirów, która miała miejsce zaraz po tym, jak Malfoy wrócił ze skrzydła szpitalnego. Mieli wtedy przygotowywać eliksir powodujący kurczenie się ludzi i zwierząt. A Malfoy - symulant jak zawsze - wyolbrzymił swoją pokaleczoną rękę, wskutek czego Harry musiał obrać mu figę, Ron posiekać korzonki stokrotek, a jedna z sióstr Black - nie pamiętał już, która - pociąć dżdżownice. Nie wyglądała ona na zadowoloną z roli, jak ona to określiła "posługaczki" i zabierała się do tego z możliwie najmniejszym entuzjazmem. Rzecz w tym, że kiedy Aaron Laundaun zaczął szturchać Katie w łopatki, widać coś w niej pękło, bo chwyciła swój nożyk, obcięła głowę jednej z dżdżownic i cisnęła ją Malfoyowi prosto w oko. Katherine natomiast, dla której taki manewr widać coś znaczył, nadepnęła mu na stopę.
Malfoy zawył i odskoczył od stołu. Jedno oko trzymał cały czas zamknięte, a zdrową ręką trzymał się za duży palec u nogi.
- BLACK! - wrzasnął Snape. - Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów! Idziemy do dyrektora!
Aaron wstał i ruszył do drzwi.
- A ty gdzie się wybierasz?
- No do dyrektora.
- Siadaj na miejsce! To one mają iść do dyrektora!
- Obie? - zdziwiła się Katherine.
- Tak! Obie!
- A to bardzo przepraszam, panie profesorze. - kontynuował Aaron, nie ruszając się z miejsca. - Ale musiałem chodzić do dyrektora już tyle razy, że działam odruchowo.
Snape złapał obie bliźniaczki za karki i wyprowadził na korytarz.
Harry dobrze rozumiał ich motywy. Dlaczego postąpiły tak, a nie inaczej. O ile się orientował, między nimi a Hardodziobem wytworzyła się głęboka więź emocjonalna.
Od Dumbledore'a wróciły jakieś takie odmienione. Pokonane, zmęczone. Po prostu smutne. Jak ktoś, kto właśnie się dowiedział, że mimo wszelkich starań nie osiągnie celu. W kółko wysyłały jakieś listy, a gdy Fulgurignisa nie było wśród porannej poczty, miały łzy w oczach.
Harry'emu nagle, ni z gruszki ni z pietruszki przypomniało się zwierciadło Ain Eingarp, na które natrafił w pierwszej klasie. Powodowało ono, że widziało się to, czego od zawsze pragnęło się najbardziej.
"Ciekawe co zobaczyłyby one." - pomyślał Harry. Później zastanowił się - zresztą nie on jeden - kim są tajemnicze bliźniaczki i dokąd znajomość z nimi go zaprowadzi.
poniedziałek, 14 kwietnia 2014
Rozdział 8
Z mieszanymi uczuciami Harry ruszył korytarzem prowadzącym do lochu Snape'a. Owe "mieszane uczucia" polegały na miksie czystej niechęci i gorejącej nienawiści.
Po jakichś dziesięciu minutach, gdy tłustowłosy nauczycie był w połowie zapisywania instrukcji warzenia eliksiru, drzwi otworzyły się i do klasy weszła Katie. Ale jakaś taka odmieniona. Włosy spływały jej na ramiona z niedbałą elegancją, a w kocich ruchach też dało się wyczuć nonszalancką grację. Spojrzenie stało się jeszcze bardziej znudzone i wyniosłe. Po prostu to nie była ona.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. - rzuciła lekceważąco.
- Chciałaś powiedzieć coś jeszcze? - warknął Snape. Odwróciła się do niego ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- A, tak. Ślicznie pan profesor wygląda przy akompaniamencie zapachu gnijącego bielma ropuch, naprawdę.
Kilka osób nie powstrzymało wesołości. Snape zbladł.
- Szlaban u mnie. Dzień w dzień, tydzień w tydzień aż do końca semestru. Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów.
Katherine, która przyszła już wcześniej, podniosła rękę.
- A czy ja też mogę dostać szlaban? - spytała.
- A za co? - zapytał zbity z tropu Snape.
- No dla towarzystwa. Moja siostra panicznie boi się nietoperzy i wie pan...
Snape uśmiechnął się drwiąco.
- Proszę bardzo, ty też masz szlaban. Jeszcze jakieś życzenia?
- Tak, jedno.
- Słucham.
- Można nie przychodzić?
Snape uderzył głową w biurko.
- Siadaj już wreszcie, dziewczyno!
- Ale przecież ja siedzę.
- Nie do ciebie mówiłem, no! Do niej! - wskazał na Katie.
- Rozumiem. Ej, Kat! - zawołała do siostry, która nadal stała. - Może wysmarujesz sobie swoje imię węglem na czole, co? Przynajmniej trochę ułatwimy panu profesorowi życie!
- Sia...daj...Katie. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Dziewczyna się rozpromieniła.
- Widzi pan? To wcale nie jest takie trudne! Jednak pamięta profesor, jak mam na imię!
A później odeszła tym swoim pełnym niedbałego wdzięku krokiem i rozwaliła się na krześle.
- Jak ty się w ogóle nazywasz? - zapytał, celując w nią żółtym palcem.
Katie westchnęła.
- To już ustaliliśmy.
- To wiem. Ale z nazwiskiem to będzie...?
- Katie Black.
- Black, tak? - powiedział cicho Snape. - Jakie to ludzie dziwne nazwiska czasami noszą...
Zmiana nastroju dziewczyny była widoczna. Zaczerwieniła się, schowała głowę między ramionami, a na czoło wystąpiły jej grube krople potu. Nie odezwała się aż do końca lekcji.
Katherine też się nie odzywała, ale ona była maksymalnie skupiona na swoim zadaniu. W porównaniu z Hermioną, która zazwyczaj pociła się, chcąc skończyć jako pierwsza, siostra Katie warzyła eliksir z podziwu godnym spokojem i dokładnością. Najpierw prawidłowo podgrzała kociołek, precyzyjnie wymierzywszy ilość stopni, jaką ma wynosić temperatura ognia, potem dokładnie odmierzyła proporcje składników, spokojnie i bez pośpiechu zamieszała...
- W jaki sposób uzyskać skórkę boomslanga, składnik wykorzystywany do eliksiru wieloskowego? - zapytał ją Snape w połowie przelewania do kociołka rozcieńczonego jadu węża. Najwyraźniej chciał ją jakoś wytrącić z równowagi.
- Może pan tego nie wiedzieć, panie profesorze - odpowiedziała spokojnie, nie przerywając swej czynności. - Ale najskuteczniejszym sposobem jest zabić boomslanga, a potem ściągnąć z niego skórę. Można też pójść do sklepu i kupić.
Harry począł rosnącą sympatię do bliźniaczek.
Czekali w klasie obrony przed czarną magią na profesora Lupina. Gdy przyszedł, z kilkuminutowym opóźnieniem, wyglądał o wiele zdrowiej niż w pociągu.
Zapowiedział, że cała lekcja będzie miała charakter praktyczny i kazał iść za sobą. Całej sceny przytaczać nie będę, tylko opiszę trzy nowe boginy.
Spod ściany wyskoczył Aaron. Trzask! Oczom wszystkich ukazała się stara, krótko obcięta kobieta o surowej twarzy. Utkwiła w chłopaku groźne spojrzenie.
Trzask! Zmieniła się w pawiana
który wydał z siebie tak ogłuszający wrzask, że Harry'emu włosy stanęły dęba. Później pawian ten, przystrojony w brązowe lakierki, zastepował nieudolnie i przewrócił się na twarz, łamiąc nos. Kilka osób zaśmiało się.
- Katie!
Dziewczyna wskoczyła na miejsce Aara i pawian zamienił się w dementora...
Jednak zanim Harry zdążył poczuć przenikliwe zimno...
- Riddikulus! - wrzasnęła Katie. Dementor przypominał teraz łysą kobietę z ciemnoróżowym lakierem na palcach i ustami w identycznym kolorze. Gdy chciał wciągnąć powietrze, zagwizdał jak czajnik.
- Katherine!
Dziewczyna o woskowatej cerze przywlokła się do siostry, która ustąpiła jej miejsca. Wcale nie wyglądała na zdecydowaną.
Umakijażowany dementor zamienił się w człowieka. Zaintrygowany Harry podszedł bliżej.
Była to Katie. Katie jednak tak inna od tej, która dogadywała Snape'owi i objadała się budyniem, że trudno było ją rozpoznać. W tej "wersji" była śmiertelnie blada, ubrana tylko w białą koszulę nocną. Leżała na wznak. Jej szare oczy były rozszerzone, nieprzytomne i utkwione w suficie, jakby nic już nie widziała. Jedyną oznaką życia był płytki, przerażony oddech.
Nie podniosła nawet różdżki. Po prostu wybuchnęła płaczem i wybiegła z pokoju nauczycielskiego.
Po jakichś dziesięciu minutach, gdy tłustowłosy nauczycie był w połowie zapisywania instrukcji warzenia eliksiru, drzwi otworzyły się i do klasy weszła Katie. Ale jakaś taka odmieniona. Włosy spływały jej na ramiona z niedbałą elegancją, a w kocich ruchach też dało się wyczuć nonszalancką grację. Spojrzenie stało się jeszcze bardziej znudzone i wyniosłe. Po prostu to nie była ona.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. - rzuciła lekceważąco.
- Chciałaś powiedzieć coś jeszcze? - warknął Snape. Odwróciła się do niego ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- A, tak. Ślicznie pan profesor wygląda przy akompaniamencie zapachu gnijącego bielma ropuch, naprawdę.
Kilka osób nie powstrzymało wesołości. Snape zbladł.
- Szlaban u mnie. Dzień w dzień, tydzień w tydzień aż do końca semestru. Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów.
Katherine, która przyszła już wcześniej, podniosła rękę.
- A czy ja też mogę dostać szlaban? - spytała.
- A za co? - zapytał zbity z tropu Snape.
- No dla towarzystwa. Moja siostra panicznie boi się nietoperzy i wie pan...
Snape uśmiechnął się drwiąco.
- Proszę bardzo, ty też masz szlaban. Jeszcze jakieś życzenia?
- Tak, jedno.
- Słucham.
- Można nie przychodzić?
Snape uderzył głową w biurko.
- Siadaj już wreszcie, dziewczyno!
- Ale przecież ja siedzę.
- Nie do ciebie mówiłem, no! Do niej! - wskazał na Katie.
- Rozumiem. Ej, Kat! - zawołała do siostry, która nadal stała. - Może wysmarujesz sobie swoje imię węglem na czole, co? Przynajmniej trochę ułatwimy panu profesorowi życie!
- Sia...daj...Katie. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Dziewczyna się rozpromieniła.
- Widzi pan? To wcale nie jest takie trudne! Jednak pamięta profesor, jak mam na imię!
A później odeszła tym swoim pełnym niedbałego wdzięku krokiem i rozwaliła się na krześle.
- Jak ty się w ogóle nazywasz? - zapytał, celując w nią żółtym palcem.
Katie westchnęła.
- To już ustaliliśmy.
- To wiem. Ale z nazwiskiem to będzie...?
- Katie Black.
- Black, tak? - powiedział cicho Snape. - Jakie to ludzie dziwne nazwiska czasami noszą...
Zmiana nastroju dziewczyny była widoczna. Zaczerwieniła się, schowała głowę między ramionami, a na czoło wystąpiły jej grube krople potu. Nie odezwała się aż do końca lekcji.
Katherine też się nie odzywała, ale ona była maksymalnie skupiona na swoim zadaniu. W porównaniu z Hermioną, która zazwyczaj pociła się, chcąc skończyć jako pierwsza, siostra Katie warzyła eliksir z podziwu godnym spokojem i dokładnością. Najpierw prawidłowo podgrzała kociołek, precyzyjnie wymierzywszy ilość stopni, jaką ma wynosić temperatura ognia, potem dokładnie odmierzyła proporcje składników, spokojnie i bez pośpiechu zamieszała...
- W jaki sposób uzyskać skórkę boomslanga, składnik wykorzystywany do eliksiru wieloskowego? - zapytał ją Snape w połowie przelewania do kociołka rozcieńczonego jadu węża. Najwyraźniej chciał ją jakoś wytrącić z równowagi.
- Może pan tego nie wiedzieć, panie profesorze - odpowiedziała spokojnie, nie przerywając swej czynności. - Ale najskuteczniejszym sposobem jest zabić boomslanga, a potem ściągnąć z niego skórę. Można też pójść do sklepu i kupić.
Harry począł rosnącą sympatię do bliźniaczek.
Czekali w klasie obrony przed czarną magią na profesora Lupina. Gdy przyszedł, z kilkuminutowym opóźnieniem, wyglądał o wiele zdrowiej niż w pociągu.
Zapowiedział, że cała lekcja będzie miała charakter praktyczny i kazał iść za sobą. Całej sceny przytaczać nie będę, tylko opiszę trzy nowe boginy.
Spod ściany wyskoczył Aaron. Trzask! Oczom wszystkich ukazała się stara, krótko obcięta kobieta o surowej twarzy. Utkwiła w chłopaku groźne spojrzenie.
Trzask! Zmieniła się w pawiana
który wydał z siebie tak ogłuszający wrzask, że Harry'emu włosy stanęły dęba. Później pawian ten, przystrojony w brązowe lakierki, zastepował nieudolnie i przewrócił się na twarz, łamiąc nos. Kilka osób zaśmiało się.
- Katie!
Dziewczyna wskoczyła na miejsce Aara i pawian zamienił się w dementora...
Jednak zanim Harry zdążył poczuć przenikliwe zimno...
- Riddikulus! - wrzasnęła Katie. Dementor przypominał teraz łysą kobietę z ciemnoróżowym lakierem na palcach i ustami w identycznym kolorze. Gdy chciał wciągnąć powietrze, zagwizdał jak czajnik.
- Katherine!
Dziewczyna o woskowatej cerze przywlokła się do siostry, która ustąpiła jej miejsca. Wcale nie wyglądała na zdecydowaną.
Umakijażowany dementor zamienił się w człowieka. Zaintrygowany Harry podszedł bliżej.
Była to Katie. Katie jednak tak inna od tej, która dogadywała Snape'owi i objadała się budyniem, że trudno było ją rozpoznać. W tej "wersji" była śmiertelnie blada, ubrana tylko w białą koszulę nocną. Leżała na wznak. Jej szare oczy były rozszerzone, nieprzytomne i utkwione w suficie, jakby nic już nie widziała. Jedyną oznaką życia był płytki, przerażony oddech.
Nie podniosła nawet różdżki. Po prostu wybuchnęła płaczem i wybiegła z pokoju nauczycielskiego.
niedziela, 13 kwietnia 2014
Rozdział 7
Nadszedł czas na pierwszą tego roku lekcję wróżbiarstwa. Harry, Hermiona i Ron mieli niemałe kłopoty z odnalezieniem właściwej sali, jako że nie byli w niej nigdy przedtem. Znaleźli sobie jednak w końcu przewodnika - Sir Codagana, mieszkańca obrazu na drugim piętrze. Wskazał im właściwą drogę, mimo że irytował ich nieco swoim zachowaniem.
Gdy stanęli już na podeście razem z resztą klasy, odkryli że do sali lekcyjnej prowadzi srebrna drabina spuszczana przez klapę w suficie. Wspięli się po niej.
Była to najdziwniejsza klasa, jaką Harry kiedykolwiek widział. Zamiast krzeseł i ławek były tam pufy i stoliki, zasłony były zaciągnięte, a z kominka wydobywał się dym. O bardzo podejrzanym kolorze.
- Dzień dobry. - napłynął ku nim z kąta zwiewny, tajemniczy głos. - Jakże miło zobaczyć was wreszcie w świecie materialnym.
Z owego kąta wyłoniła się zaskakująco chuda czarownica do złudzenia przypominająca błyszczącego owada. Nosiła wielkie okulary, które śmiesznie powiększały jej oczy i mnóstwo apaszek, wisiorków i jedwabnych szalików.
W tym momencie wstała i ruszyła do przodu, powiewając całym tym tałatajstwem i zasiadła przy jednym ze stolików.
- Nazywam się Sybilla Trelawney. Przez najbliższe lata będę was wprowadzać w tajniki jakże zawiłej i mistycznej sztuki wróżbiarstwa. Istnieje mała szansa, że widzieliście mnie kiedykolwiek wcześniej - zbyt częste zstępowanie w zgiełk i szkolne sprawy zaciemnia moje wewnętrzne oko.
- To kup sobie wewnętrzną chusteczkę. Albo jakieś wewnętrzne kropelki. - ,powiedział głos na granicy głośnego szeptu i całkiem donośnej uwagi.
Głos napłynął z samego końca sali, gdzie nie było nic widać, ale tego gładkiego sopranu nie sposób było pomylić z niczym innym.
- Jak się nazywasz, moje dziecko? - zapytała profesor Trelawney, unosząc głowę do góry.
- Katie Black.
- Proszę tu podejść, panno Black i pokazać mi swoje linie przeznaczenia!
Katie wstała, wyciągnęła rękę i podała ją nauczycielce wewnętrzną stroną do góry. Najwyraźniej doskonale wiedziała, co zamierza uczynić profesor Trelawney.
Nauczycielka wróżbiarstwa ujęła jej dłoń w swoje chude palce i długo badała jawiące się na niej linie papilarne. Wreszcie spojrzała dziewczynie prosto w oczy.
- To, czego się boisz, wydarzy się już za kilka tygodni...czego się boisz...i czego pragniesz zarazem.
- Bardziej tego pragnę, niż się boję. - odpowiedziała dziewczyna, zadzierając głowę. Czy ktoś poza Harrym dostrzegł, że Katherine kręci głową i zasłania sobie usta rękami?
- No dobrze więc. Możesz usiąść. A ty, chłopcze - dodała, zwracając się do Neville'a. - Czy mógłbyś wyjąć z kredensu imbryk do herbaty i filiżanki, a następnie rozdać jedną każdemu uczniowi? Kiedy stłuczesz pierwszą filiżankę, weź jedną z tych z niebieskim wzorkiem, dobrze? Do różowych jestem bardzo przywiązana.
Neville wykonał polecenie i niemal natychmiast rozległ się brzęk tłuczonej porcelany. Parvati Patil i Lavender Brown aż pisnęły z podziwu.
- Dobrze, a teraz wypijcie herbatę.- powiedziała profesor Trelawney, gdy wszystko było już gotowe. - Następnie zakręćcie filiżanką trzy razy lewą ręką i podajcie ją partnerowi. Kształty uzyskane z fusów powinny ukazać wam pewien obraz przyszłości.
Harry szybko wypił herbatę. Następnie obrócił ją trzy razy i podał Ronowi, on natomiast podsunął mu swoją.
- Co widzisz? - zapytał.
- Rozmokłe fusy. - powiedział tępo Harry. Odurzające wonie z kominka profesor Trelawney wprawiały go w stan niezwykłej senności, z którą nie umiał walczyć.
- Skupcie się, kochani i przeniknijcie to, co doczesne!
Dalszej części rozdziału przytaczać nie będę, jako że wszyscy wiemy, co się stało. A że moje kochane wysłanniczki Marysi Zuzanny nie miały na to żadnego wpływu, myślę że tutaj się z wami pożegnam. W następnym odcinku dowiemy się trochę więcej o przyszłości siostrzyczek. Kto tam w pewnym momencie dopatrzy się aluzji do genów Kasieńki, dostanie pudełko czekoladek. Papa.
Gdy stanęli już na podeście razem z resztą klasy, odkryli że do sali lekcyjnej prowadzi srebrna drabina spuszczana przez klapę w suficie. Wspięli się po niej.
Była to najdziwniejsza klasa, jaką Harry kiedykolwiek widział. Zamiast krzeseł i ławek były tam pufy i stoliki, zasłony były zaciągnięte, a z kominka wydobywał się dym. O bardzo podejrzanym kolorze.
- Dzień dobry. - napłynął ku nim z kąta zwiewny, tajemniczy głos. - Jakże miło zobaczyć was wreszcie w świecie materialnym.
Z owego kąta wyłoniła się zaskakująco chuda czarownica do złudzenia przypominająca błyszczącego owada. Nosiła wielkie okulary, które śmiesznie powiększały jej oczy i mnóstwo apaszek, wisiorków i jedwabnych szalików.
W tym momencie wstała i ruszyła do przodu, powiewając całym tym tałatajstwem i zasiadła przy jednym ze stolików.
- Nazywam się Sybilla Trelawney. Przez najbliższe lata będę was wprowadzać w tajniki jakże zawiłej i mistycznej sztuki wróżbiarstwa. Istnieje mała szansa, że widzieliście mnie kiedykolwiek wcześniej - zbyt częste zstępowanie w zgiełk i szkolne sprawy zaciemnia moje wewnętrzne oko.
- To kup sobie wewnętrzną chusteczkę. Albo jakieś wewnętrzne kropelki. - ,powiedział głos na granicy głośnego szeptu i całkiem donośnej uwagi.
Głos napłynął z samego końca sali, gdzie nie było nic widać, ale tego gładkiego sopranu nie sposób było pomylić z niczym innym.
- Jak się nazywasz, moje dziecko? - zapytała profesor Trelawney, unosząc głowę do góry.
- Katie Black.
- Proszę tu podejść, panno Black i pokazać mi swoje linie przeznaczenia!
Katie wstała, wyciągnęła rękę i podała ją nauczycielce wewnętrzną stroną do góry. Najwyraźniej doskonale wiedziała, co zamierza uczynić profesor Trelawney.
Nauczycielka wróżbiarstwa ujęła jej dłoń w swoje chude palce i długo badała jawiące się na niej linie papilarne. Wreszcie spojrzała dziewczynie prosto w oczy.
- To, czego się boisz, wydarzy się już za kilka tygodni...czego się boisz...i czego pragniesz zarazem.
- Bardziej tego pragnę, niż się boję. - odpowiedziała dziewczyna, zadzierając głowę. Czy ktoś poza Harrym dostrzegł, że Katherine kręci głową i zasłania sobie usta rękami?
- No dobrze więc. Możesz usiąść. A ty, chłopcze - dodała, zwracając się do Neville'a. - Czy mógłbyś wyjąć z kredensu imbryk do herbaty i filiżanki, a następnie rozdać jedną każdemu uczniowi? Kiedy stłuczesz pierwszą filiżankę, weź jedną z tych z niebieskim wzorkiem, dobrze? Do różowych jestem bardzo przywiązana.
Neville wykonał polecenie i niemal natychmiast rozległ się brzęk tłuczonej porcelany. Parvati Patil i Lavender Brown aż pisnęły z podziwu.
- Dobrze, a teraz wypijcie herbatę.- powiedziała profesor Trelawney, gdy wszystko było już gotowe. - Następnie zakręćcie filiżanką trzy razy lewą ręką i podajcie ją partnerowi. Kształty uzyskane z fusów powinny ukazać wam pewien obraz przyszłości.
Harry szybko wypił herbatę. Następnie obrócił ją trzy razy i podał Ronowi, on natomiast podsunął mu swoją.
- Co widzisz? - zapytał.
- Rozmokłe fusy. - powiedział tępo Harry. Odurzające wonie z kominka profesor Trelawney wprawiały go w stan niezwykłej senności, z którą nie umiał walczyć.
- Skupcie się, kochani i przeniknijcie to, co doczesne!
Dalszej części rozdziału przytaczać nie będę, jako że wszyscy wiemy, co się stało. A że moje kochane wysłanniczki Marysi Zuzanny nie miały na to żadnego wpływu, myślę że tutaj się z wami pożegnam. W następnym odcinku dowiemy się trochę więcej o przyszłości siostrzyczek. Kto tam w pewnym momencie dopatrzy się aluzji do genów Kasieńki, dostanie pudełko czekoladek. Papa.
sobota, 12 kwietnia 2014
Rozdział 6
Gdy pociąg wreszcie się zatrzymał, wszyscy zebrali swoje rzeczy i zaczęli cisnąć się do wyjścia. Katie, która widać poczuła się już lepiej po ataku dementora, chwyciła klatkę ze swoim puchaczem i zanurkowała w tłumie. Katherine jak cień podążyła za nią. Zamierzały chyba wydostać się pierwsze na deszcz, ale coś im to udaremniło.
- Pirszoroczni, do mnie, pirszoroczni! - usłyszeli znajomy głos Hagrida. Jego olbrzymia sylwetka górowała ponad tłumem. Właśnie zgarniał ku sobie przerażonych pierwszoroczniaków. - Hej, wy troje! Jak tam? - zawołał, machając ku Harry'emu, Ronowi i Hermionie. - Zobaczymy się później!
Harry był właśnie w połowie wesołego odmachiwania, kiedy dostrzegł coś, co go zbulwersowało.
Tajemnicze dziewczyny o dwuznacznym nazwisku stały jak wryte, wpatrując się w gajowego. Stały na palcach i przekrzywiały głowy, a w ich oczach odbijało się najwyższe zdumienie.
W końcu jednak uznały chyba, że muszą przestać się gapić i pozwoliły się zgarnąć tłumowi.
- Chamstwo. - mruknął Harry.
- Co za brak taktu! - uzupełniła Hermiona.
- Gapiły się na Hagrida, jakby był jakimś zwierzakiem w zoo! - dodał Ron.
Wsiedli do jednego z dyliżansów. Miały one tę magiczną właściwość, że poruszały się same, bez żadnego zaprzęgu.
Bliźniaczki jechały sobie ordynarnie tuż przed nimi, rozwalone niedbale na siedzeniach. Znów miały znudzone miny, jak księżniczki. Harry poczuł do nich nagłą falę czystej niechęci.
Opuścimy na chwilę naszą niepodzielną trójcę i trzecioosobową narrację, byście mogli zobaczyć coś, czego Harry'emu nigdy nie było dane widzieć.
Stanęłam na tylnych łapach i oparłam się przednimi o parapet.
Chciałam tylko rzucić okiem jak sobie radzą, zanim na dobre dam nura w las. Oczywiście będę ich od czasu do czasu doglądać, ale wtedy już nie będę taka sama.
Właśnie trwała Ceremonia Przydziału. Świetnie, zdążyłam na odpowiedni moment.
Profesor McGonagall już odczytywała nazwiska uczniów. Chciałam je zobaczyć i dodać im otuchy, zanim będą musiały przejść przez to piekło, które...
I nagle się przeraziłam. Podkrążone oczy, mina wystraszona, drgawki, blada skóra...
Znałam dobrze tę minę i wiedziałam, z czym musiała się zetknąć. A raczej czego wysłuchiwać.
Tylko że wtedy, ilekroć musiała znosić towarzystwo tych istot, zawsze wracała uradowana, z błyszczącymi oczami...
Sama się tam pchała.
Aż pewnego dnia przyszło jej słono za to zapłacić...
Potrząsnęłam łbem. Nie mogę oddawać się takim rozmyślaniom, bo znowu popadnę w ten letarg, w którym trwałam nieprzerwanie przez dwanaście lat.
Ale jej mina była taka straszna. Taka gorzka, pokonana i smutna. Jakby doświadczyła jakiejś wizji, w której zobaczyła, że to koniec, że nic nie wyjdzie z tej nadziei, która kiełkowała we mnie od czerwca...
Odrzuciłam tę myśl. Nie ma co nastrajać się pesymistycznie. Jeszcze nic nie wiadomo. Kto wie, może po dwunastu latach dryfowania po oceanie bólu zaznam jednak szczęścia?
Obie wylądowały w Gryffindorze. Widziałam, jak siadają przy odpowiednim stole. Tym samym, przy którym siedziałam ja prawie dwadzieścia lat temu.
Uznałam, że zobaczyłam już dość. Nie widziały mnie co prawda, ale to nie było najważniejsze. Z gracją opuściłam się z powrotem na cztery łapy i ruszyłam w las, ku nieznanemu przeznaczeniu.
- Pirszoroczni, do mnie, pirszoroczni! - usłyszeli znajomy głos Hagrida. Jego olbrzymia sylwetka górowała ponad tłumem. Właśnie zgarniał ku sobie przerażonych pierwszoroczniaków. - Hej, wy troje! Jak tam? - zawołał, machając ku Harry'emu, Ronowi i Hermionie. - Zobaczymy się później!
Harry był właśnie w połowie wesołego odmachiwania, kiedy dostrzegł coś, co go zbulwersowało.
Tajemnicze dziewczyny o dwuznacznym nazwisku stały jak wryte, wpatrując się w gajowego. Stały na palcach i przekrzywiały głowy, a w ich oczach odbijało się najwyższe zdumienie.
W końcu jednak uznały chyba, że muszą przestać się gapić i pozwoliły się zgarnąć tłumowi.
- Chamstwo. - mruknął Harry.
- Co za brak taktu! - uzupełniła Hermiona.
- Gapiły się na Hagrida, jakby był jakimś zwierzakiem w zoo! - dodał Ron.
Wsiedli do jednego z dyliżansów. Miały one tę magiczną właściwość, że poruszały się same, bez żadnego zaprzęgu.
Bliźniaczki jechały sobie ordynarnie tuż przed nimi, rozwalone niedbale na siedzeniach. Znów miały znudzone miny, jak księżniczki. Harry poczuł do nich nagłą falę czystej niechęci.
Opuścimy na chwilę naszą niepodzielną trójcę i trzecioosobową narrację, byście mogli zobaczyć coś, czego Harry'emu nigdy nie było dane widzieć.
Stanęłam na tylnych łapach i oparłam się przednimi o parapet.
Chciałam tylko rzucić okiem jak sobie radzą, zanim na dobre dam nura w las. Oczywiście będę ich od czasu do czasu doglądać, ale wtedy już nie będę taka sama.
Właśnie trwała Ceremonia Przydziału. Świetnie, zdążyłam na odpowiedni moment.
Profesor McGonagall już odczytywała nazwiska uczniów. Chciałam je zobaczyć i dodać im otuchy, zanim będą musiały przejść przez to piekło, które...
I nagle się przeraziłam. Podkrążone oczy, mina wystraszona, drgawki, blada skóra...
Znałam dobrze tę minę i wiedziałam, z czym musiała się zetknąć. A raczej czego wysłuchiwać.
Tylko że wtedy, ilekroć musiała znosić towarzystwo tych istot, zawsze wracała uradowana, z błyszczącymi oczami...
Sama się tam pchała.
Aż pewnego dnia przyszło jej słono za to zapłacić...
Potrząsnęłam łbem. Nie mogę oddawać się takim rozmyślaniom, bo znowu popadnę w ten letarg, w którym trwałam nieprzerwanie przez dwanaście lat.
Ale jej mina była taka straszna. Taka gorzka, pokonana i smutna. Jakby doświadczyła jakiejś wizji, w której zobaczyła, że to koniec, że nic nie wyjdzie z tej nadziei, która kiełkowała we mnie od czerwca...
Odrzuciłam tę myśl. Nie ma co nastrajać się pesymistycznie. Jeszcze nic nie wiadomo. Kto wie, może po dwunastu latach dryfowania po oceanie bólu zaznam jednak szczęścia?
Obie wylądowały w Gryffindorze. Widziałam, jak siadają przy odpowiednim stole. Tym samym, przy którym siedziałam ja prawie dwadzieścia lat temu.
Uznałam, że zobaczyłam już dość. Nie widziały mnie co prawda, ale to nie było najważniejsze. Z gracją opuściłam się z powrotem na cztery łapy i ruszyłam w las, ku nieznanemu przeznaczeniu.
*****************
Gdy Harry przyszedł już do Wielkiej Sali, z irytacją zauważył Katie i Katherine, rozwalone przy stole Gryfonów i objadające się kurczakiem.
- Co wy tu robicie? - syknął. Katie zastanowiła się przez chwilę.
- Hm, dużo rzeczy. Jemy, pijemy, siedzimy, oddychamy...
- Zostałyśmy przydzielone do Gryffindoru. - wyjaśniła Katherine.
- Wprost świetnie. - mruknął Ron.
- Drogie panie, zapomniałyście o stepowaniu. - wtrącił Aaron.
- O czym? Co ty bredzisz? - popukała się w czoło.
- Jecie, pijecie, siedzicie, oddychacie i stepujecie. Stepujemy zawsze, nawet jeśli nieświadomie. - wyjaśnił.
- Jesteś idiotą.
- Jak panienka sobie życzy. - skłonił się jej. Szare oczy powędrowały do góry.
Po jakimś czasie talerze zalśniły czystością. Dumbledore powstał i natychmiast zrobiło się cicho.
- Dzień dobry! I witam ponownie wszystkich tych, którzy nie pojawili się tu po raz pierwszy! - powiedział ciepło. - Mam dla was parę informacji. Po pierwsze, w związku z zaistniałymi okolicznościami mamy w tym roku cokolwiek przykry obowiązek gościć dementorów z Azkabanu.
Rozległy się zaniepokojone pomruki. Katie szepnęła coś do swojej siostry.
- Też nie jestem tym zachwycony, ale zrozumcie: takie są procedury. Chodzi wyłącznie o wasze bezpieczeństwo. - kontynuował dyrektor: A z weselszych informacji: w gronie profesorskim pojawiły się nowe twarze. Powitajmy serdecznie profesora Lupina, który zgodził się objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.
Wielka Sala zadrżała od oklasków. Najgłośniej klaskali ci, którzy dzielili z Lupinem przedział podczas podróży do Hogwartu.
Największy i zarazem najbardziej zastanawiający był entuzjazm bliźniaczek Black. Aż gwizdały w ferworze aplauzu.
- Pragnę was również poinformować, że profesor Kettleburn odszedł na emeryturę. Jego następcą na stanowisku nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami obejmie nie kto inny jak Rubeus Hagrid, nie rezygnujący jednocześnie z obowiązków gajowego Hogwartu.
Hagrid wstał i zaczął wycierać oczy chusteczką wielkości obrusa.
Tym razem oklaski uczyniły się jeszcze większe. Harry'ego aż bolały ręce, gdy wyrażał swoją aprobatę dla tego wyboru.
I zgadnijcie, kto oprócz Ślizgonów nie wykazywał zbytniego entuzjazmu? Oczywiście bliźniaczki Black. Odnosiło się wrażenie, że klaszczą tylko dlatego, iż robią to wszyscy inni. Sama w sobie ta informacja nie miała dla nich najmniejszego znaczenia.
- Pragnę również powitać gorąco Katie i Katherine Black, które z powodu kłopotów w domu mogły rozpocząć naukę dopiero w tym roku. Mam nadzieję, że spotkają się z waszym ciepłym przyjęciem oraz że zadbacie, by czuły się tu jak najlepiej!
Nastrój, który zapanował po tych słowach, daleki był od "ciepłego przyjęcia". Wszyscy, poza nielicznymi wyjątkami stanowiącymi tych, którzy zdołali poznać je wcześniej (Malfoy schował się pod stół) wykręcili głowy, by przyjrzeć się nowo przybyłym. Na twarzach jednych malowało się zdumienie, na innych podejrzliwość i nawet uprzedzenie.
Nagle wydarzyło się coś, co definitywnie zakończyło wieczorną sielankę.
Zadął gwałtowny wiatr i okno otworzyło się z trzaskiem. Wparowała jak duch postać w kapturze...zaczęła ze świstem wciągać powietrze...
Znów poczuł przenikliwe zimno...znów zaczęła go wypełniać biała mgła...poczuł, że zaraz przestanie widzieć...
Ale jednak...w ostatniej chwili...
Katie zerwała się tak szybko, że równie dobrze mogła to być u niej reakcja odruchowa. Pewnym ruchem wyciągnęła przed siebie różdżkę i zawołała:
- Expecto patronum!
Z jej różdżki wystrzelił srebrzysty kształt przypominający czworonożne zwierzę. Dementor cofnął się aż za okno, które zamknęło się z trzaskiem.
Katherine wyglądała, jakby miała zaraz spaść z krzesła.
- Co...co to było?
Katie zmarszczyła brwi.
- Chyba pies.
- Pies! - powtórzyła Katherine takim tonem, jakby ta informacja przeraziła ją jeszcze bardziej niż spotkanie z dementorem. I wtedy odezwał się Aaron:
- Ja też potrafię wyczarować patronusa. Poza tym mamy tu wykwalifikowaną kadrę nauczycielską. Aż wstyd mi, że panienka musiała...tymi rączkami...
- Ty weź się odczep od moich rączek! - powiedziała kwaśno. - Bo oprócz tego, że umieją wyczarować patronusa, to te rączki mogłyby coś poważnie uszkodzić. Na przykład twoją mordę!
Potem wstała, powiedziała wszystkim dobranoc i wyszła z Wielkiej Sali. Katherine chciała najwyraźniej zrobić to samo, ale profesor McGonagall powstrzymała ją:
- Ej, panno Black, panno Black! Proszę zaczekać!
Katherine zatrzymała się w pół kroku i podeszła do stołu nauczycielskiego. Zamieniła może dwa słowa z opiekunką Gryfonów i w milczeniu podążyła za siostrą.
Po jakimś czasie talerze zalśniły czystością. Dumbledore powstał i natychmiast zrobiło się cicho.
- Dzień dobry! I witam ponownie wszystkich tych, którzy nie pojawili się tu po raz pierwszy! - powiedział ciepło. - Mam dla was parę informacji. Po pierwsze, w związku z zaistniałymi okolicznościami mamy w tym roku cokolwiek przykry obowiązek gościć dementorów z Azkabanu.
Rozległy się zaniepokojone pomruki. Katie szepnęła coś do swojej siostry.
- Też nie jestem tym zachwycony, ale zrozumcie: takie są procedury. Chodzi wyłącznie o wasze bezpieczeństwo. - kontynuował dyrektor: A z weselszych informacji: w gronie profesorskim pojawiły się nowe twarze. Powitajmy serdecznie profesora Lupina, który zgodził się objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.
Wielka Sala zadrżała od oklasków. Najgłośniej klaskali ci, którzy dzielili z Lupinem przedział podczas podróży do Hogwartu.
Największy i zarazem najbardziej zastanawiający był entuzjazm bliźniaczek Black. Aż gwizdały w ferworze aplauzu.
- Pragnę was również poinformować, że profesor Kettleburn odszedł na emeryturę. Jego następcą na stanowisku nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami obejmie nie kto inny jak Rubeus Hagrid, nie rezygnujący jednocześnie z obowiązków gajowego Hogwartu.
Hagrid wstał i zaczął wycierać oczy chusteczką wielkości obrusa.
Tym razem oklaski uczyniły się jeszcze większe. Harry'ego aż bolały ręce, gdy wyrażał swoją aprobatę dla tego wyboru.
I zgadnijcie, kto oprócz Ślizgonów nie wykazywał zbytniego entuzjazmu? Oczywiście bliźniaczki Black. Odnosiło się wrażenie, że klaszczą tylko dlatego, iż robią to wszyscy inni. Sama w sobie ta informacja nie miała dla nich najmniejszego znaczenia.
- Pragnę również powitać gorąco Katie i Katherine Black, które z powodu kłopotów w domu mogły rozpocząć naukę dopiero w tym roku. Mam nadzieję, że spotkają się z waszym ciepłym przyjęciem oraz że zadbacie, by czuły się tu jak najlepiej!
Nastrój, który zapanował po tych słowach, daleki był od "ciepłego przyjęcia". Wszyscy, poza nielicznymi wyjątkami stanowiącymi tych, którzy zdołali poznać je wcześniej (Malfoy schował się pod stół) wykręcili głowy, by przyjrzeć się nowo przybyłym. Na twarzach jednych malowało się zdumienie, na innych podejrzliwość i nawet uprzedzenie.
Nagle wydarzyło się coś, co definitywnie zakończyło wieczorną sielankę.
Zadął gwałtowny wiatr i okno otworzyło się z trzaskiem. Wparowała jak duch postać w kapturze...zaczęła ze świstem wciągać powietrze...
Znów poczuł przenikliwe zimno...znów zaczęła go wypełniać biała mgła...poczuł, że zaraz przestanie widzieć...
Ale jednak...w ostatniej chwili...
Katie zerwała się tak szybko, że równie dobrze mogła to być u niej reakcja odruchowa. Pewnym ruchem wyciągnęła przed siebie różdżkę i zawołała:
- Expecto patronum!
Z jej różdżki wystrzelił srebrzysty kształt przypominający czworonożne zwierzę. Dementor cofnął się aż za okno, które zamknęło się z trzaskiem.
Katherine wyglądała, jakby miała zaraz spaść z krzesła.
- Co...co to było?
Katie zmarszczyła brwi.
- Chyba pies.
- Pies! - powtórzyła Katherine takim tonem, jakby ta informacja przeraziła ją jeszcze bardziej niż spotkanie z dementorem. I wtedy odezwał się Aaron:
- Ja też potrafię wyczarować patronusa. Poza tym mamy tu wykwalifikowaną kadrę nauczycielską. Aż wstyd mi, że panienka musiała...tymi rączkami...
- Ty weź się odczep od moich rączek! - powiedziała kwaśno. - Bo oprócz tego, że umieją wyczarować patronusa, to te rączki mogłyby coś poważnie uszkodzić. Na przykład twoją mordę!
Potem wstała, powiedziała wszystkim dobranoc i wyszła z Wielkiej Sali. Katherine chciała najwyraźniej zrobić to samo, ale profesor McGonagall powstrzymała ją:
- Ej, panno Black, panno Black! Proszę zaczekać!
Katherine zatrzymała się w pół kroku i podeszła do stołu nauczycielskiego. Zamieniła może dwa słowa z opiekunką Gryfonów i w milczeniu podążyła za siostrą.
piątek, 11 kwietnia 2014
Rozdział 5
Zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Rozlegało się tylko mruczenie niczym w ulu pełnym poddenerwowanych pszczół.
Nawet Aaron, który jeszcze przed chwilą opowiadał rozochoconym bliźniaczkom jeden ze swoich najlepszych dowcipów, spoważniał i z zaniepokojoną miną podszedł do okna.
- No, no, no... powiedział cicho. - Można się było tego spodziewać...
- Co się dzieje?
- Nic. - ale na przekór tym słowom wyjął różdżkę.
Jeśli to możliwe, zrobiło się jeszcze ciszej.
I nagle, dokładnie w drzwiach ich przedziału stanęła zakapturzona postać. Czymkolwiek by była, zdawała się unosić w powietrzu. Rozległ się ohydny, przenikliwy świst, gdy wciągnęła je do niewidocznych płuc...
I wtedy Harry to zobaczył.
Błyszcząca, oślizła, pokryta liszajami ręka wysunęła się spod płaszcza i zacisnęła długie, szponiaste palce.
Zebrało mu się na wymioty.
Postać musiała zauważyć, że się przygląda, bo szybko cofnęła rękę.
I wtedy...
Najpierw poczuł przenikliwe zimno. Ogarnęło go do szpiku kości. Pot zalewał mu okulary. A potem jego umysł wypełniła biała mgła. Była początkiem i końcem świata. Nic poza nią nie istniało. Zapomniał, kim jest...zapomniał, jak się nazywa...zapomniał, że kiedykolwiek był szczęśliwy...
I nagle usłyszał krzyk. Krzyk kobiety przerażonej do granic możliwości. I okrutny, lodowaty śmiech...
- Harry! Harry!
Rozpoznał głos Hermiony, chociaż było całkiem ciemno. Spróbował sobie przypomnieć, co się stało.
- Co się dzieje? - zapytał cienkim głosem Neville.
- Co mu jest? - dopytywała się wystraszona Ginny.
- Spokój! - powiedział ochrypły głos.
Wyglądało na to, że profesor Lupin w końcu się obudził. Przyświecał sobie światłem z końca różdźki.
- Dobrze się czujesz? - zwrócił się do Harry'ego.
- Chyba tak...co to było?
- Dementor. Strażnik z Azkabanu. Szukał Syriusza Blacka. Zjedz to. - dodał, wręczając mu coś. - To czekolada. Poczujesz się lepiej.
Harry natychmiast odgryzł spory kawałek. Poczuł, jakby w dół żołądka opuściło mu się kojące ciepło.
Zaraz jednak rozległ się głos Katie, trochę dziwny bo targany zduszonym szlochem:
- Słyszałam śmiech...taki obłąkańczy, okropny...
- Ćśś... - Katherine uspokajała ją i głaskała po plecach. Nagle zza ich pleców dobiegł obłąkańczy śmiech. Aż podskoczyły.
- Nigdy nie widziałem tak śmiesznego dementora! Ta czapka! I te buty! - ryczał Aaron, tarzając się na swoim siedzeniu. Katherine obdarzyła go lodowatym spojrzeniem.
- To nie jest zabawne. - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Laska, naucz się wreszcie: wszystko co mówię JEST zabawne! - ani myślał spoważnieć.
Harry nie potrafił śmiać się z jego żartu. Coś bowiem do niego dotarło.
Nikt nie zemdlał. Nikt poza nim (i Katie) nie musiał wysłuchiwać tych wszystkich okropieństw.
Na podobnych rozmyślaniach zeszła mu droga do samej stacji Hogsmeade.
Nawet Aaron, który jeszcze przed chwilą opowiadał rozochoconym bliźniaczkom jeden ze swoich najlepszych dowcipów, spoważniał i z zaniepokojoną miną podszedł do okna.
- No, no, no... powiedział cicho. - Można się było tego spodziewać...
- Co się dzieje?
- Nic. - ale na przekór tym słowom wyjął różdżkę.
Jeśli to możliwe, zrobiło się jeszcze ciszej.
I nagle, dokładnie w drzwiach ich przedziału stanęła zakapturzona postać. Czymkolwiek by była, zdawała się unosić w powietrzu. Rozległ się ohydny, przenikliwy świst, gdy wciągnęła je do niewidocznych płuc...
I wtedy Harry to zobaczył.
Błyszcząca, oślizła, pokryta liszajami ręka wysunęła się spod płaszcza i zacisnęła długie, szponiaste palce.
Zebrało mu się na wymioty.
Postać musiała zauważyć, że się przygląda, bo szybko cofnęła rękę.
I wtedy...
Najpierw poczuł przenikliwe zimno. Ogarnęło go do szpiku kości. Pot zalewał mu okulary. A potem jego umysł wypełniła biała mgła. Była początkiem i końcem świata. Nic poza nią nie istniało. Zapomniał, kim jest...zapomniał, jak się nazywa...zapomniał, że kiedykolwiek był szczęśliwy...
I nagle usłyszał krzyk. Krzyk kobiety przerażonej do granic możliwości. I okrutny, lodowaty śmiech...
- Harry! Harry!
Rozpoznał głos Hermiony, chociaż było całkiem ciemno. Spróbował sobie przypomnieć, co się stało.
- Co się dzieje? - zapytał cienkim głosem Neville.
- Co mu jest? - dopytywała się wystraszona Ginny.
- Spokój! - powiedział ochrypły głos.
Wyglądało na to, że profesor Lupin w końcu się obudził. Przyświecał sobie światłem z końca różdźki.
- Dobrze się czujesz? - zwrócił się do Harry'ego.
- Chyba tak...co to było?
- Dementor. Strażnik z Azkabanu. Szukał Syriusza Blacka. Zjedz to. - dodał, wręczając mu coś. - To czekolada. Poczujesz się lepiej.
Harry natychmiast odgryzł spory kawałek. Poczuł, jakby w dół żołądka opuściło mu się kojące ciepło.
Zaraz jednak rozległ się głos Katie, trochę dziwny bo targany zduszonym szlochem:
- Słyszałam śmiech...taki obłąkańczy, okropny...
- Ćśś... - Katherine uspokajała ją i głaskała po plecach. Nagle zza ich pleców dobiegł obłąkańczy śmiech. Aż podskoczyły.
- Nigdy nie widziałem tak śmiesznego dementora! Ta czapka! I te buty! - ryczał Aaron, tarzając się na swoim siedzeniu. Katherine obdarzyła go lodowatym spojrzeniem.
- To nie jest zabawne. - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Laska, naucz się wreszcie: wszystko co mówię JEST zabawne! - ani myślał spoważnieć.
Harry nie potrafił śmiać się z jego żartu. Coś bowiem do niego dotarło.
Nikt nie zemdlał. Nikt poza nim (i Katie) nie musiał wysłuchiwać tych wszystkich okropieństw.
Na podobnych rozmyślaniach zeszła mu droga do samej stacji Hogsmeade.
piątek, 4 kwietnia 2014
Rozdział 4
Znaleźli sobie w końcu prawie pusty przedział. Jedynymi lokatorami byli mężczyzna co prawda młody, jednak z twarzą pomarszczoną i siwymi pasmami pogrążony w głębokim śnie oraz bliźniaczki Black, również pochłonięte słodką drzemką. Trwały tak, w pozycji półleżącej, owinięte szczelnie pelerynami, oddychając równomiernie. Fulgurignis, który stał w klatce na półce z bagażami, zahuczał groźnie na widok Hedwigi. Postanowiła zachować się z godnością i nie odpowiadać na takie zaczepki.
Harry zamknął szczelnie drzwi, odwrócił się do Rona i Hermiony i streścił im pokrótce wszystko, co usłyszał i co oznaczał związek między Syriuszem Blackiem i nim. Tak jak się spodziewał, byli przerażeni. Ronowi zbladły nawet piegi.
- Syriusz Black nawiał z Azkabanu żeby cię dorwać?! - powtórzył ze ściśniętym gardłem.
- Harry, musisz za wszelką cenę unikać kłopotów! - poprosiła ze łzami Hermiona.
- Ależ ja wcale nie szukam kłopotów. - powiedział gorzko Harry. - To kłopoty zwykle znajdują mnie.
Ron parsknął śmiechem.
- Kto to tak w ogóle jest? - zapytał, jakby dopiero teraz zauważył ich niecodziennego towarzysza podróży. Mężczyzna zachrapał głośno przez sen.
- Profesor R. J. Lupin. - odpowiedziała natychmiast Hermiona. - Walizka jest tak podpisana. Bardziej niepokoi mnie...o galopujące gargulce!
Wpatrywała się z przerażeniem w jakiś punkt obok Fulgurignisa, który znów zahuczał ostrzegawczo. Najwyraźniej bardzo mu się nie podobało, że ktoś ogląda bagaże jego pań. Harry zauważył również, że ani na chwilę nie przysnął, jak to ma w zwyczaju większość sów.
Wargi Hermiony zbielały. Spojrzał w tym samym kierunku co ona. Obok ornamentowanej złotej klatki były upchnięte dwie identyczne walizki na kółkach. Do ich zamków przyczepione były metki, pokryte najwyraźniej pismem samych właścicielek. Na jednej było wygrawerowane "K.L. Black", zaś na tej stojącej tuż obok puchacza "K.J. Black".
- Black.. - powiedziała cicho Hermiona. - Ciekawe czy to nie ma nic wspólnego z Syriuszem Blackiem?
- Daj spokój, Hermiono.- nie zgodził się Ron. - Są stanowczo za ładne, żeby być mieć coś wspólnego z takim czubkiem.
Spojrzała na niego wilkiem.
- Ach, więc oceniasz uczciwość dziewczyn po tym czy są ładne, tak?
- Nie o to mi chodzi.- kłócił się Ron, chociaż poczerwieniały mu uszy. - Po prostu...widziałaś zdjęcia Blacka w gazetach. Wygląda jak chodzący trup. A to są normalne, zdrowe, dobrze wyglądające dziewczyny...
Ronowi jednak niedane zostało nigdy dokończyć tyrady na temat normalności tajemniczych bliźniaczek oraz niemożliwości posądzenia ich o jakiekolwiek konszachty z niebezpiecznym zbiegiem, bowiem w drzwiach przedziału stanęła osoba najmniej do tego powołana. Draco Malfoy, a z nim jego dwaj nieodłączni goryle, Crabbe i Goyle. Uśmiechnął się wąskimi ustami i powiedział głosem przeciągającym sylaby:
- No, no, no. Czyż to nie Rudy Przechera, szlama i Bliznowaty?
Crabbe i Goyle zachichotali.
- Wynoś się stąd. - powiedział stanowczo Harry. Malfoy jednak najwyraźniej nie miał takiego zamiaru.
- Kto to? - spytał, wskazując palcem pogrążonego we śnie Lupina.
- Nowy nauczyciel obrony przed czarną magią. - odpowiedziała natychmiast Hermiona.
Malfoy zmrużył oczy. Nawet on nie był na tyle durny, żeby wdawać się w kłótnie pod nosem nauczyciela.
- O, a to kto? - spytał, patrząc na pochrapujące bliźniaczki.
- Nowe uczennice.
- Czy one nie są trochę za stare jak na pierwszą klasę? - drwił. - Chociaż kto je tam wie. Podobno żeby rozpocząć naukę później trzeba być opóźnionym w rozwoju, no nie?
Na jego nieszczęście Katie akurat się obudziła. Leniwie się przeciągając prostowała ramiona, aż strzelały jej stawy. W końcu utkwiła błogie spojrzenie w Malfoyu.
- Oo, kuzynek Draco! - powiedziała takim sztucznie szczęśliwym, ironicznym głosem, jakby tylko na niego czekała...po to żeby dać mu w dziób. - Nie piszesz, nie dzwonisz...nieładnie tak.
Malfoy nic nie powiedział. Harry, Ron i Hermiona czekali na rozwój wypadków.
- Normalnie powiedziałabym też, że nieładnie wyśmiewać się z cudzego nieszczęścia. - ciągnęła, okrążając Ślizgona. - Ale ponieważ powiedziałeś to ty, uznam że po prostu potrafisz śmiać się z siebie, a to dobrze. - poklepała go po plecach. - Znaczy, że masz do siebie dystans.
- Zostaw mnie w spokoju! - Malfoy skrzywił się, jakby oblała go zimną wodą albo uszczypnęła.
- Ja to mówiłem o tobie!
- Ach, o mnie? To trzeba było tak od razu! - powiedziała niczym urzędnik który zorientował się, że ma do czynienia z priorytetowym klientem. - Ej, Katherine! - rzuciła do siostry, która natychmiast się obudziła. - Ten tu szczurzomordy mały lord uważa, że nas obraził. Znasz procedurę.
- Ach tak. - na wargach Katherine wykwitł złośliwy uśmieszek. - Tak, tak. Oczywiście.
Metodycznym, wyćwiczonym ruchem okrążyła Malfoya i wykręciła mu ręce do tyłu. Crabbe i Goyle rzucili się na nią w obronie swojego pryncypała, ale zignorowała ich zupełnie.
Natomiast Katie stanęła w odległości jakichś piętnastu centymetrów, uniosła nogę do góry, odgięła ją do tyłu z zamkniętymi oczami i skupioną miną, niczym jogin przyjmujący jakąś niezwykle ważną pozycję medytacyjną, po czym wymierzyła Malfoyowi niezwykle celnego kopniaka w krocze. Co więcej musiał być to cios skuteczny, gdyż zrobił się najpierw blady jak płótno, potem zielony a na koniec fioletowy. Następnie upadł, zatoczył się i chwycił za bolące miejsce.Mamrotał coś pod nosem i przeklinał.
Katie wyglądała na kompletnie nieporuszoną.
- Wstanie za piętnaście minut. - oświadczyła opanowanym głosem. Sprawiała wrażenie, jakby nie robiło jej to żadnej różnicy. Następnie podeszła do Malfoya i zaczęła mu coś szeptać. Wyglądała przy tym tak:
Harry zamknął szczelnie drzwi, odwrócił się do Rona i Hermiony i streścił im pokrótce wszystko, co usłyszał i co oznaczał związek między Syriuszem Blackiem i nim. Tak jak się spodziewał, byli przerażeni. Ronowi zbladły nawet piegi.
- Syriusz Black nawiał z Azkabanu żeby cię dorwać?! - powtórzył ze ściśniętym gardłem.
- Harry, musisz za wszelką cenę unikać kłopotów! - poprosiła ze łzami Hermiona.
- Ależ ja wcale nie szukam kłopotów. - powiedział gorzko Harry. - To kłopoty zwykle znajdują mnie.
Ron parsknął śmiechem.
- Kto to tak w ogóle jest? - zapytał, jakby dopiero teraz zauważył ich niecodziennego towarzysza podróży. Mężczyzna zachrapał głośno przez sen.
- Profesor R. J. Lupin. - odpowiedziała natychmiast Hermiona. - Walizka jest tak podpisana. Bardziej niepokoi mnie...o galopujące gargulce!
Wpatrywała się z przerażeniem w jakiś punkt obok Fulgurignisa, który znów zahuczał ostrzegawczo. Najwyraźniej bardzo mu się nie podobało, że ktoś ogląda bagaże jego pań. Harry zauważył również, że ani na chwilę nie przysnął, jak to ma w zwyczaju większość sów.
Wargi Hermiony zbielały. Spojrzał w tym samym kierunku co ona. Obok ornamentowanej złotej klatki były upchnięte dwie identyczne walizki na kółkach. Do ich zamków przyczepione były metki, pokryte najwyraźniej pismem samych właścicielek. Na jednej było wygrawerowane "K.L. Black", zaś na tej stojącej tuż obok puchacza "K.J. Black".
- Black.. - powiedziała cicho Hermiona. - Ciekawe czy to nie ma nic wspólnego z Syriuszem Blackiem?
- Daj spokój, Hermiono.- nie zgodził się Ron. - Są stanowczo za ładne, żeby być mieć coś wspólnego z takim czubkiem.
Spojrzała na niego wilkiem.
- Ach, więc oceniasz uczciwość dziewczyn po tym czy są ładne, tak?
- Nie o to mi chodzi.- kłócił się Ron, chociaż poczerwieniały mu uszy. - Po prostu...widziałaś zdjęcia Blacka w gazetach. Wygląda jak chodzący trup. A to są normalne, zdrowe, dobrze wyglądające dziewczyny...
Ronowi jednak niedane zostało nigdy dokończyć tyrady na temat normalności tajemniczych bliźniaczek oraz niemożliwości posądzenia ich o jakiekolwiek konszachty z niebezpiecznym zbiegiem, bowiem w drzwiach przedziału stanęła osoba najmniej do tego powołana. Draco Malfoy, a z nim jego dwaj nieodłączni goryle, Crabbe i Goyle. Uśmiechnął się wąskimi ustami i powiedział głosem przeciągającym sylaby:
- No, no, no. Czyż to nie Rudy Przechera, szlama i Bliznowaty?
Crabbe i Goyle zachichotali.
- Wynoś się stąd. - powiedział stanowczo Harry. Malfoy jednak najwyraźniej nie miał takiego zamiaru.
- Kto to? - spytał, wskazując palcem pogrążonego we śnie Lupina.
- Nowy nauczyciel obrony przed czarną magią. - odpowiedziała natychmiast Hermiona.
Malfoy zmrużył oczy. Nawet on nie był na tyle durny, żeby wdawać się w kłótnie pod nosem nauczyciela.
- O, a to kto? - spytał, patrząc na pochrapujące bliźniaczki.
- Nowe uczennice.
- Czy one nie są trochę za stare jak na pierwszą klasę? - drwił. - Chociaż kto je tam wie. Podobno żeby rozpocząć naukę później trzeba być opóźnionym w rozwoju, no nie?
Na jego nieszczęście Katie akurat się obudziła. Leniwie się przeciągając prostowała ramiona, aż strzelały jej stawy. W końcu utkwiła błogie spojrzenie w Malfoyu.
- Oo, kuzynek Draco! - powiedziała takim sztucznie szczęśliwym, ironicznym głosem, jakby tylko na niego czekała...po to żeby dać mu w dziób. - Nie piszesz, nie dzwonisz...nieładnie tak.
Malfoy nic nie powiedział. Harry, Ron i Hermiona czekali na rozwój wypadków.
- Normalnie powiedziałabym też, że nieładnie wyśmiewać się z cudzego nieszczęścia. - ciągnęła, okrążając Ślizgona. - Ale ponieważ powiedziałeś to ty, uznam że po prostu potrafisz śmiać się z siebie, a to dobrze. - poklepała go po plecach. - Znaczy, że masz do siebie dystans.
- Zostaw mnie w spokoju! - Malfoy skrzywił się, jakby oblała go zimną wodą albo uszczypnęła.
- Ja to mówiłem o tobie!
- Ach, o mnie? To trzeba było tak od razu! - powiedziała niczym urzędnik który zorientował się, że ma do czynienia z priorytetowym klientem. - Ej, Katherine! - rzuciła do siostry, która natychmiast się obudziła. - Ten tu szczurzomordy mały lord uważa, że nas obraził. Znasz procedurę.
- Ach tak. - na wargach Katherine wykwitł złośliwy uśmieszek. - Tak, tak. Oczywiście.
Metodycznym, wyćwiczonym ruchem okrążyła Malfoya i wykręciła mu ręce do tyłu. Crabbe i Goyle rzucili się na nią w obronie swojego pryncypała, ale zignorowała ich zupełnie.
Natomiast Katie stanęła w odległości jakichś piętnastu centymetrów, uniosła nogę do góry, odgięła ją do tyłu z zamkniętymi oczami i skupioną miną, niczym jogin przyjmujący jakąś niezwykle ważną pozycję medytacyjną, po czym wymierzyła Malfoyowi niezwykle celnego kopniaka w krocze. Co więcej musiał być to cios skuteczny, gdyż zrobił się najpierw blady jak płótno, potem zielony a na koniec fioletowy. Następnie upadł, zatoczył się i chwycił za bolące miejsce.Mamrotał coś pod nosem i przeklinał.
Katie wyglądała na kompletnie nieporuszoną.
- Wstanie za piętnaście minut. - oświadczyła opanowanym głosem. Sprawiała wrażenie, jakby nie robiło jej to żadnej różnicy. Następnie podeszła do Malfoya i zaczęła mu coś szeptać. Wyglądała przy tym tak:
- Boli, prawda? - powiedziała na tyle cicho, że tylko on mógł ją usłyszeć. - A teraz posłuchaj mnie uważnie. Jeśli pokażesz mi się jeszcze na oczy w ciągu najbliższych dwunastu godzin, to porobią ci się tam bakłażany. Rozumiemy się?
Odpowiedzią było skomlenie. Skomlenie przerażonego, brutalnie zbitego psa.
Trudno było powiedzieć czy klepie go po policzku, czy bije po twarzy.
- No.
Crabbe i Goyle, do tej pory mrugający tylko tępymi oczami, wreszcie się ocknęli. Wymachując łapami schwycili ją i próbowali odciągnąć od kulącego się pod drzwiami przedziału Malfoya. Jednak ona zwyczajnie wyrwała się im i podciągnęła dokładnie w to miejsce.
- To tyczy się też was. - powiedziała tylko. A potem otworzyła rzeczone drzwi i zasadziła każdemu z nich soczystego kopa w pośladek.
Wyjąc jak zranione wilki wyskoczyli z przedziału susem iście kangurzym. Malfoy poczołgał się za nimi.
Katie ostentacyjnie zatrzasnęła wejście, jakby chciała pokazać, że dalsze wizyty nie są tu mile widziane. Odwróciła się.
- Z takimi to trzeba ostro. - oświadczyła hardym głosem, który potwierdzał jej wiarę w prawdziwość tych słów. - Kiedy będzie coś do zjedzenia?
Ron gapił się na nią z otwartymi ustami. Znać po nim było szok i szczery podziw. Natomiast Hermiona ściągnęła brwi. Wyglądała na oburzoną. Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Nie zdążyło upłynąć nawet pięć minut, kiedy drzwi przedziału otworzyły się ponownie.
Stał w nich wysoki, opalony chłopak. Miał brązowe włosy i takie same oczy, ciskające szelmowskie błyski. Ubrany był w szkolną szatę Gryffindoru, Na jego ramieniu spoczywała małpka. Rozglądała się dookoła z zainteresowaniem, jakby zastanawiała się, gdzie zdoła coś napsocić.
Aaron Laundaun.
- Latające kule mięsa! - wrzasnął. - Tego jeszcze nie było! - urwał.
Wpatrywał się w Katie. Wyglądał jakby go zamurowało.
- Hmm...czy ten pociąg transportuje panienki na wybór miss? - spytał całkiem poważnie, co nie zdarzało mu się często. - Jeśli tak, to chyba dostałem zły bilet.
Katie, rozumiejąc, że ta uwaga była skierowana do niej, zaczerwieniła się lekko. Natomiast Hermiona fuknęła z irytacją i wywróciła oczami.
- Czy panienka uczyni mi ten zaszczyt i pozwoli mi się dosiąść?
- Pewnie, siadaj. - odpowiedziała "panienka" tonem iście niedystyngowanym.
- Śliczna małpka, jak się wabi? - dodała Katherine.
- Basil. - odpowiedział, a potem rzucił mimochodem: Uczę ją stepować.
Katie parsknęła.
- Stepować?
- Pewnie, mogę pokazać. - potem zwrócił się do małpki i zawołał:
- No dalej Base, pokaż co potrafisz!
Zeskoczyła z jego ramienia i wylądowała na ławce tuż obok Katie. Następnie zrobiła coś, co wyglądało mniej więcej tak (tylko że szybciej i bardziej energicznie):
Katie ryknęła śmiechem. Śmiała się tak i śmiała, jakby zamierzała wypluć własne płuca. Katherine też pozwalała sobie na lekki uśmiech i ciche chichotanie. Gdy przyszła czarownica z przekąskami, siostry usiłowały jeść, ale Aaron skutecznie im to udaremniał, bawiąc je coraz to nowymi dowcipami i śmiesznymi minami. W rezultacie kiedy tylko podnosiły coś do ust, natychmiast dławiły się ze śmiechu.
I taka sielanka trwała, póki nie zorientowali się, że ktoś wsiada do pociągu...
Katie ostentacyjnie zatrzasnęła wejście, jakby chciała pokazać, że dalsze wizyty nie są tu mile widziane. Odwróciła się.
- Z takimi to trzeba ostro. - oświadczyła hardym głosem, który potwierdzał jej wiarę w prawdziwość tych słów. - Kiedy będzie coś do zjedzenia?
Ron gapił się na nią z otwartymi ustami. Znać po nim było szok i szczery podziw. Natomiast Hermiona ściągnęła brwi. Wyglądała na oburzoną. Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Nie zdążyło upłynąć nawet pięć minut, kiedy drzwi przedziału otworzyły się ponownie.
Stał w nich wysoki, opalony chłopak. Miał brązowe włosy i takie same oczy, ciskające szelmowskie błyski. Ubrany był w szkolną szatę Gryffindoru, Na jego ramieniu spoczywała małpka. Rozglądała się dookoła z zainteresowaniem, jakby zastanawiała się, gdzie zdoła coś napsocić.
Aaron Laundaun.
- Latające kule mięsa! - wrzasnął. - Tego jeszcze nie było! - urwał.
Wpatrywał się w Katie. Wyglądał jakby go zamurowało.
- Hmm...czy ten pociąg transportuje panienki na wybór miss? - spytał całkiem poważnie, co nie zdarzało mu się często. - Jeśli tak, to chyba dostałem zły bilet.
Katie, rozumiejąc, że ta uwaga była skierowana do niej, zaczerwieniła się lekko. Natomiast Hermiona fuknęła z irytacją i wywróciła oczami.
- Czy panienka uczyni mi ten zaszczyt i pozwoli mi się dosiąść?
- Pewnie, siadaj. - odpowiedziała "panienka" tonem iście niedystyngowanym.
- Śliczna małpka, jak się wabi? - dodała Katherine.
- Basil. - odpowiedział, a potem rzucił mimochodem: Uczę ją stepować.
Katie parsknęła.
- Stepować?
- Pewnie, mogę pokazać. - potem zwrócił się do małpki i zawołał:
- No dalej Base, pokaż co potrafisz!
Zeskoczyła z jego ramienia i wylądowała na ławce tuż obok Katie. Następnie zrobiła coś, co wyglądało mniej więcej tak (tylko że szybciej i bardziej energicznie):
Katie ryknęła śmiechem. Śmiała się tak i śmiała, jakby zamierzała wypluć własne płuca. Katherine też pozwalała sobie na lekki uśmiech i ciche chichotanie. Gdy przyszła czarownica z przekąskami, siostry usiłowały jeść, ale Aaron skutecznie im to udaremniał, bawiąc je coraz to nowymi dowcipami i śmiesznymi minami. W rezultacie kiedy tylko podnosiły coś do ust, natychmiast dławiły się ze śmiechu.
I taka sielanka trwała, póki nie zorientowali się, że ktoś wsiada do pociągu...
Subskrybuj:
Posty (Atom)