piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 5

Zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Rozlegało się tylko mruczenie niczym w ulu pełnym poddenerwowanych pszczół.
Nawet Aaron, który jeszcze przed chwilą opowiadał rozochoconym bliźniaczkom jeden ze swoich najlepszych dowcipów, spoważniał i z zaniepokojoną miną podszedł do okna.
- No, no, no... powiedział cicho. - Można się było tego spodziewać...
- Co się dzieje?
- Nic. - ale na przekór tym słowom wyjął różdżkę.
Jeśli to możliwe, zrobiło się jeszcze ciszej.
I nagle, dokładnie w drzwiach ich przedziału stanęła zakapturzona postać. Czymkolwiek by była, zdawała się unosić w powietrzu. Rozległ się ohydny, przenikliwy świst, gdy wciągnęła je do niewidocznych płuc...
I wtedy Harry to zobaczył.
Błyszcząca, oślizła, pokryta liszajami ręka wysunęła się spod płaszcza i zacisnęła długie, szponiaste palce.


Zebrało mu się na wymioty. 
Postać musiała zauważyć, że się przygląda, bo szybko cofnęła rękę.
I wtedy... 
Najpierw poczuł przenikliwe zimno. Ogarnęło go do szpiku kości. Pot zalewał mu okulary. A potem jego umysł wypełniła biała mgła. Była początkiem i końcem świata. Nic poza nią nie istniało. Zapomniał, kim jest...zapomniał, jak się nazywa...zapomniał, że kiedykolwiek był szczęśliwy...
I nagle usłyszał krzyk. Krzyk kobiety przerażonej do granic możliwości. I okrutny, lodowaty śmiech...
- Harry! Harry!
Rozpoznał głos Hermiony, chociaż było całkiem ciemno. Spróbował sobie przypomnieć, co się stało.
- Co się dzieje? - zapytał cienkim głosem Neville.
- Co mu jest? - dopytywała się wystraszona Ginny.
- Spokój! - powiedział ochrypły głos.
Wyglądało na to, że profesor Lupin w końcu się obudził. Przyświecał sobie światłem z końca różdźki.
- Dobrze się czujesz? - zwrócił się do Harry'ego.
- Chyba tak...co to było?
- Dementor. Strażnik z Azkabanu. Szukał Syriusza Blacka. Zjedz to. - dodał, wręczając mu coś. - To czekolada. Poczujesz się lepiej.
Harry natychmiast odgryzł spory kawałek. Poczuł, jakby w dół żołądka opuściło mu się kojące ciepło.
Zaraz jednak rozległ się głos Katie, trochę dziwny bo targany zduszonym szlochem:
- Słyszałam śmiech...taki obłąkańczy, okropny...
- Ćśś... - Katherine uspokajała ją i głaskała po plecach. Nagle zza ich pleców dobiegł obłąkańczy śmiech. Aż podskoczyły.
- Nigdy nie widziałem tak śmiesznego dementora! Ta czapka! I te buty! - ryczał Aaron, tarzając się na swoim siedzeniu. Katherine obdarzyła go lodowatym spojrzeniem.
- To nie jest zabawne. - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Laska, naucz się wreszcie: wszystko co mówię JEST zabawne! - ani myślał spoważnieć.
Harry nie potrafił śmiać się z jego żartu. Coś bowiem do niego dotarło.
Nikt nie zemdlał. Nikt poza nim (i Katie) nie musiał wysłuchiwać tych wszystkich okropieństw.
Na podobnych rozmyślaniach zeszła mu droga do samej stacji Hogsmeade. 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Akwizytorom dziękujemy