piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 4

Znaleźli sobie w końcu prawie pusty przedział. Jedynymi lokatorami byli mężczyzna co prawda młody, jednak z twarzą pomarszczoną i siwymi pasmami pogrążony w głębokim śnie oraz bliźniaczki Black, również pochłonięte słodką drzemką. Trwały tak, w pozycji półleżącej, owinięte szczelnie pelerynami, oddychając równomiernie. Fulgurignis, który stał w klatce na półce z bagażami, zahuczał groźnie na widok Hedwigi. Postanowiła zachować się z godnością i nie odpowiadać na takie zaczepki.
Harry zamknął szczelnie drzwi, odwrócił się do Rona i Hermiony i streścił im pokrótce wszystko, co usłyszał i co oznaczał związek między Syriuszem Blackiem i nim. Tak jak się spodziewał, byli przerażeni. Ronowi zbladły nawet piegi.
- Syriusz Black nawiał z Azkabanu żeby cię dorwać?! - powtórzył ze ściśniętym gardłem.
- Harry, musisz za wszelką cenę unikać kłopotów! - poprosiła ze łzami Hermiona. 
- Ależ ja wcale nie szukam kłopotów. - powiedział gorzko Harry. - To kłopoty zwykle znajdują mnie.
Ron parsknął śmiechem. 
- Kto to tak w ogóle jest? - zapytał, jakby dopiero teraz zauważył ich niecodziennego towarzysza podróży. Mężczyzna zachrapał głośno przez sen.
- Profesor R. J. Lupin. - odpowiedziała natychmiast Hermiona. - Walizka jest tak podpisana. Bardziej niepokoi mnie...o galopujące gargulce!
Wpatrywała się z przerażeniem w jakiś punkt obok Fulgurignisa, który znów zahuczał ostrzegawczo. Najwyraźniej bardzo mu się nie podobało, że ktoś ogląda bagaże jego pań. Harry zauważył również, że ani na chwilę nie przysnął, jak to ma w zwyczaju większość sów.
Wargi Hermiony zbielały. Spojrzał w tym samym kierunku co ona. Obok ornamentowanej złotej klatki były upchnięte dwie identyczne walizki na kółkach. Do ich zamków przyczepione były metki, pokryte najwyraźniej pismem samych właścicielek. Na jednej było wygrawerowane "K.L. Black", zaś na tej stojącej tuż obok puchacza "K.J. Black".
- Black.. - powiedziała cicho Hermiona. - Ciekawe czy to nie ma nic wspólnego z Syriuszem Blackiem?
- Daj spokój, Hermiono.- nie zgodził się Ron. - Są stanowczo za ładne, żeby być mieć coś wspólnego z takim czubkiem.
Spojrzała na niego wilkiem. 
- Ach, więc oceniasz uczciwość dziewczyn po tym czy są ładne, tak?
- Nie o to mi chodzi.- kłócił się Ron, chociaż poczerwieniały mu uszy. - Po prostu...widziałaś zdjęcia Blacka w gazetach. Wygląda jak chodzący trup. A to są normalne, zdrowe, dobrze wyglądające dziewczyny...
Ronowi jednak niedane zostało nigdy dokończyć tyrady na temat normalności tajemniczych bliźniaczek oraz niemożliwości posądzenia ich o jakiekolwiek konszachty z niebezpiecznym zbiegiem, bowiem w drzwiach przedziału stanęła osoba najmniej do tego powołana. Draco Malfoy, a z nim jego dwaj nieodłączni goryle, Crabbe i Goyle. Uśmiechnął się wąskimi ustami i powiedział głosem przeciągającym sylaby:
- No, no, no. Czyż to nie Rudy Przechera, szlama i Bliznowaty?
Crabbe i Goyle zachichotali.
- Wynoś się stąd. - powiedział stanowczo Harry. Malfoy jednak najwyraźniej nie miał takiego zamiaru.
- Kto to? - spytał, wskazując palcem pogrążonego we śnie Lupina.
- Nowy nauczyciel obrony przed czarną magią. - odpowiedziała natychmiast Hermiona.
Malfoy zmrużył oczy. Nawet on nie był na tyle durny, żeby wdawać się w kłótnie pod nosem nauczyciela.
- O, a to kto? - spytał, patrząc na pochrapujące bliźniaczki.
- Nowe uczennice.
- Czy one nie są trochę za stare jak na pierwszą klasę? - drwił. - Chociaż kto je tam wie. Podobno żeby rozpocząć naukę później trzeba być opóźnionym w rozwoju, no nie?
Na jego nieszczęście Katie akurat się obudziła. Leniwie się przeciągając prostowała ramiona, aż strzelały jej stawy. W końcu utkwiła błogie spojrzenie w Malfoyu.
- Oo, kuzynek Draco! - powiedziała takim sztucznie szczęśliwym, ironicznym głosem, jakby tylko na niego czekała...po to żeby dać mu w dziób. - Nie piszesz, nie dzwonisz...nieładnie tak.
Malfoy nic nie powiedział. Harry, Ron i Hermiona czekali na rozwój wypadków.
- Normalnie powiedziałabym też, że nieładnie wyśmiewać się z cudzego nieszczęścia. - ciągnęła, okrążając Ślizgona. - Ale ponieważ powiedziałeś to ty, uznam że po prostu potrafisz śmiać się z siebie, a to dobrze. - poklepała go po plecach. - Znaczy, że masz do siebie dystans. 
- Zostaw mnie w spokoju! - Malfoy skrzywił się, jakby oblała go zimną wodą albo uszczypnęła.
- Ja to mówiłem o tobie!

- Ach, o mnie? To trzeba było tak od razu! - powiedziała niczym urzędnik który zorientował się, że ma do czynienia z priorytetowym klientem. - Ej, Katherine! - rzuciła do siostry, która natychmiast się obudziła. - Ten tu szczurzomordy mały lord uważa, że nas obraził. Znasz procedurę.
- Ach tak. - na wargach Katherine wykwitł złośliwy uśmieszek. - Tak, tak. Oczywiście.
Metodycznym, wyćwiczonym ruchem okrążyła Malfoya i wykręciła mu ręce do tyłu. Crabbe i Goyle rzucili się na nią w obronie swojego pryncypała, ale zignorowała ich zupełnie.
Natomiast Katie stanęła w odległości jakichś piętnastu centymetrów, uniosła nogę do góry, odgięła ją do tyłu z zamkniętymi oczami i skupioną miną, niczym jogin przyjmujący jakąś niezwykle ważną pozycję medytacyjną, po czym wymierzyła Malfoyowi niezwykle celnego kopniaka w krocze. Co więcej musiał być to cios skuteczny, gdyż zrobił się najpierw blady jak płótno, potem zielony a na koniec fioletowy. Następnie upadł, zatoczył się i chwycił za bolące miejsce.Mamrotał coś pod nosem i przeklinał.
Katie wyglądała na kompletnie nieporuszoną.
- Wstanie za piętnaście minut. - oświadczyła opanowanym głosem. Sprawiała wrażenie, jakby nie robiło jej to żadnej różnicy. Następnie podeszła do Malfoya i zaczęła mu coś szeptać. Wyglądała przy tym tak:




 - Boli,  prawda? - powiedziała na tyle cicho, że tylko on mógł ją usłyszeć. - A teraz posłuchaj mnie uważnie. Jeśli pokażesz mi się jeszcze na oczy w ciągu najbliższych dwunastu godzin, to porobią ci się tam bakłażany. Rozumiemy się?
Odpowiedzią było skomlenie. Skomlenie przerażonego, brutalnie zbitego psa. 
Trudno było powiedzieć czy klepie go po policzku, czy bije po twarzy. 
- No.
Crabbe i Goyle, do tej pory mrugający tylko tępymi oczami, wreszcie się ocknęli. Wymachując łapami schwycili ją i próbowali odciągnąć od kulącego się pod drzwiami przedziału Malfoya. Jednak ona zwyczajnie wyrwała się im i podciągnęła dokładnie w to miejsce. 
- To tyczy się też was. - powiedziała tylko. A potem otworzyła rzeczone drzwi i zasadziła każdemu z nich soczystego kopa w pośladek.
Wyjąc jak zranione wilki wyskoczyli z przedziału susem iście kangurzym. Malfoy poczołgał się za nimi.
Katie ostentacyjnie zatrzasnęła wejście, jakby chciała pokazać, że dalsze wizyty nie są tu mile widziane. Odwróciła się.
- Z takimi to trzeba ostro. - oświadczyła hardym głosem, który potwierdzał jej wiarę w prawdziwość tych słów. - Kiedy będzie coś do zjedzenia?
Ron gapił się na nią z otwartymi ustami. Znać po nim było szok i szczery podziw. Natomiast Hermiona ściągnęła brwi. Wyglądała na oburzoną. Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Nie zdążyło upłynąć nawet pięć minut, kiedy drzwi przedziału otworzyły się ponownie.
Stał w nich wysoki, opalony chłopak. Miał brązowe włosy i takie same oczy, ciskające szelmowskie błyski. Ubrany był w szkolną szatę Gryffindoru, Na jego ramieniu spoczywała małpka. Rozglądała się dookoła z zainteresowaniem, jakby zastanawiała się, gdzie zdoła coś napsocić.
Aaron Laundaun.
- Latające kule mięsa! - wrzasnął. - Tego jeszcze nie było! - urwał.
Wpatrywał się w Katie. Wyglądał jakby go zamurowało. 
- Hmm...czy ten pociąg transportuje panienki na wybór miss? - spytał całkiem poważnie, co nie zdarzało mu się często. - Jeśli tak, to chyba dostałem zły bilet.
Katie, rozumiejąc, że ta uwaga była skierowana do niej, zaczerwieniła się lekko. Natomiast Hermiona fuknęła z irytacją i wywróciła oczami.
- Czy panienka uczyni mi ten zaszczyt i pozwoli mi się dosiąść?
- Pewnie, siadaj. - odpowiedziała "panienka" tonem iście niedystyngowanym.
- Śliczna małpka, jak się wabi? - dodała Katherine.
- Basil. - odpowiedział, a potem rzucił mimochodem: Uczę ją stepować.
Katie parsknęła.
- Stepować?
- Pewnie, mogę pokazać. - potem zwrócił się do małpki i zawołał:
- No dalej Base, pokaż co potrafisz! 
Zeskoczyła z jego ramienia i wylądowała na ławce tuż obok Katie. Następnie zrobiła coś, co wyglądało mniej więcej tak (tylko że szybciej i bardziej energicznie):
 
Katie ryknęła śmiechem. Śmiała się tak i śmiała, jakby zamierzała wypluć własne płuca. Katherine też pozwalała sobie na lekki uśmiech i ciche chichotanie. Gdy przyszła czarownica z przekąskami, siostry usiłowały jeść, ale Aaron skutecznie im to udaremniał, bawiąc je coraz to nowymi dowcipami i śmiesznymi minami. W rezultacie kiedy tylko podnosiły coś do ust, natychmiast dławiły się ze śmiechu. 
I taka sielanka trwała, póki nie zorientowali się, że ktoś wsiada do pociągu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Akwizytorom dziękujemy